Założę się, że gdy w 2011 roku Filip Springer zadebiutował książką Miedzianka. Historia znikania, przez myśl mu nawet nie przeszło, że jego reportaż wzbudzi tak duże zainteresowanie tym miejscem, przywracając Miedziankę do życia. Że kilka lat później powstanie tu nowy, dobrze prosperujący browar, a niedługo potem – że do Miedzianki zjadą się fani reportażu, żeby przez kilka dni uczestniczyć w MiedziankaFest – wydarzeniu, którego on sam – Filip Springer – będzie gospodarzem.
MiedziankaFest – jak było? Gdybym miała odpowiedzieć w dwóch słowach, powiedziałabym: było warto. Niezwykła atmosfera samego miejsca oraz nietypowa sceneria spotkań autorskich nadały MiedziankaFest niepowtarzalny, intymny klimat.
Przeczytajcie moje wrażenia z pobytu w nieistniejącej – reaktywowanej Miedziance (dużo zdjęć).
Do Miedzianki planowałam pojechać od dawna. Zamarzyło mi się zobaczyć to miejsce na własne oczy oczywiście po przeczytaniu znakomitej Miedzianki. Historii znikania Filipa Springera. Nie bez znaczenia jest fakt, że Miedzianka leży w moich ulubionych, pięknych Sudetach, w rejonie, do którego bardzo lubię jeździć. Zatem kiedy Filip Springer zamieścił pod moim postem na Instagramie zaproszenie na sierpniowy festiwal reportażu, pomyślałam, że to odpowiedni moment na wizytę w Miedziance. Wplotłam MiedziankaFest w wakacyjne plany i pojawiłam się tam w sobotę oraz na chwilę w niedzielę.
MiedziankaFest odbył się w tym roku po raz pierwszy. Trwał przez dwa i pół dnia, od piątku 25 sierpnia, do niedzieli, 27 sierpnia, i przez ten czas miasteczko, z którego pozostał jedynie kościół katolicki, kilka walących się budynków i pewnie mniej niż dziesięć zamieszkanych domów, zapełniło się fanami polskiego reportażu. Przyciągnęła ich zarówno magia samego miejsca, jak i znane reporterskie nazwiska: Jacek Hugo-Bader, Iza Klementowska, Cezary Łazarewicz, Włodzimierz Nowak, Mariusz Szczygieł, Filip Springer, Ewa Winnicka. Obecni byli także tegoroczni debiutanci Dowodów na Istnienie – Kamil Bałuk (Wszystkie dzieci Louisa) i Aleksandra Lipczak (Ludzie z Placu Słońca) oraz dziennikarka Monika Piątkowska, autorka książki Prus. Śledztwo biograficzne.
MiedziankaFest nie jest jednak pierwszym wydarzeniem w tym miejscu. Na pospringerowskiej fali w Miedziance organizowano już wycieczki i wystawiano spektakle teatralne. W 2015 roku odbył się tu mały festiwal, w którym Filip Springer również brał udział, a jeleniogórski Teatr im. Norwida grał sztukę na podstawie jego książki. Do tej pory bohaterem wszystkich wydarzeń była głównie sama Miedzianka. Tym razem zaś równorzędną gwiazdą stała się tzw. polska szkoła reportażu, spod znaku wydawnictw Czarne i Dowody na Istnienie.
Rozmowy o reportażu
Główne atrakcje MiedziankaFest były dwie: spotkania z autorami oraz oprowadzanie po dawnym miasteczku. Wycieczki prowadził Filip Springer, czytając w kolejnych punktach Miedzianki fragmenty swojej książki, oraz m.in. Paweł Nowak – chyba najbardziej znany „miedziankolog”, bez którego Historia znikania by nie powstała. Do tego dwa przedstawienia: teatru Korkontoi oraz teatru Klancyk z udziałem Marcina Kąckiego, premiera komiksu Komisarz Ueberschaer Krzysztofa Masiewicza i Janusza Pawlaka, multimedialne wystawy Outriders oraz Mobilne Muzeum Migracji, zorganizowane w starej przyczepie kempingowej, jakie kiedyś ciągnęły na wakacje polonezy.
Wzięłam udział w wybranych spotkaniach, bo choć program festiwalu nie był napięty, część wydarzeń pokrywała się ze sobą. Ja zaś, będąc na wakacjach z dziećmi, musiałam również brać pod uwagę ich potrzeby, poziom zmęczenia, jak i to, żeby też dobrze się bawiły. Notabene, spędzając wakacje w rytmie slow, nie miałam ciśnienia, by zaliczyć wszystkie atrakcje.
Zatem, podczas gdy ja słuchałam Jacka Hugo-Badera (dla którego godzina na spotkanie to zdecydowanie za mało), moje dzieci, umorusane i szczęśliwe, szukały minerałów na pokopalnianej hałdzie. I nawet coś znalazły, a Rafał Siuda z Uniwersytetu Warszawskiego, który prowadził te zajęcia, objaśnił mi, co dokładnie. Niestety, nazwy szybko wyleciały mi z głowy.
Za to doskonale zapamiętałam pewien wspólny motyw, który przewijał się podczas spotkań autorskich, w których uczestniczyłam. Reporterzy opowiadali o kulisach swojej pracy – co ich interesuje, jak pracują, w jaki sposób zbierają materiały, jak zadają pytania… Właściwie prawie wszyscy wyznali, sami z siebie, że zbieranie materiałów i rozmowy z ludźmi to najlepsza część w całej pracy reportera. Najżmudniejszą i najmniej ulubioną jest już sam proces pisania. Mówił o tym nawet Jacek Hugo-Bader, który wyznał też, że zdarzyło mu się podrzeć i wyrzucić reportaż dla gazety o Bajkale, nad którym pracował przez kilka tygodni.
Ciekawym wątkiem spotkań były rozmowy o tym, w jaki sposób reporterzy zdobywają informacje i jak nakłaniają ludzi do mówienia. Jacek Hugo-Bader, by zdobyć zaufanie, zarzuca najpierw rozmówcę opowieściami o sobie, co, sądząc po jego gawędziarskim talencie, może trwać, hm… dość długo. Dopiero potem zaczyna człowieka wypytywać o całe jego życie. A jeśli przyłapie go na mówieniu nieprawdy, będzie go najpewniej urabiał tak długo, aż dojdzie do powodów kłamstwa – ponieważ tam może kryć się kolejna ciekawa historia.
Odwrotnie postępuje introwertyczna Iza Klementowska, która szybko rezygnuje z nieszczerych rozmówców. Mariusz Szczygieł traktuje opowieści, które dostaje od ludzi jak wyjątkowe prezenty. Nie wyciska z nich zwierzeń jak „pastę z tubki”. Przed Aleksandrą Lipczak Hiszpanie sami się otwierali, a Kamil Bałuk praktykował na Holendrach psychologiczne zagrywki, by ich nakłonić do większej gadatliwości. Filip Springer czasem krąży po ulicach jak turysta, niekiedy z lodem na patyku („bo wtedy wygląda się jak idiota” – niegroźny w dodatku) i wypytuje przechodniów.
Spotkania skrzyły się od humoru i przebiegały w luźnej atmosferze wymiany myśli pomiędzy znajomymi. Z wzajemnym szacunkiem, ale bez nadęcia i wysokich piedestałów. Przy okazji wyszło na jaw, że niektórzy autorzy wcale nie potrzebują prowadzących, by zadawali im pytania. Jacek Hugo-Bader jest tego doskonałym przykładem. Wystarczy mu mikrofon i publiczność. Podobnie Mariusz Szczygieł. Prowadzący z nim spotkanie Kamil Bałuk w końcu zrezygnował z zawracania swojego rozmówcy z bocznych dróg dygresji. Mało tego, w pewnym momencie role się odwróciły, i to Szczygieł zaczął wypytywać Bałuka. Nie obyło się też, rzecz jasna, bez czeskich anegdotek.
miejsce MiedziankaFest
Wszystkie spotkania autorskie odbywały się… w kościele. Na czas ich trwania tabernakulum było opróżnione. Żeby dopełnić oryginalnego obrazu, po spotkaniach autorzy podpisywali swoje książki pod krzyżem stojącym przed kościołem.
Bardzo to uprzejme ze strony proboszcza, że zgodził się udostępnić na potrzeby festiwalu jedyny budynek w Miedziance, nadający się do pomieszczenia większej liczby ludzi naraz. Zresztą, nie bardzo widzę inne miejsce, w którym dałoby się zorganizować spotkania. Nowy browar był intensywnie eksploatowany jako restauracja i hotel. Sama Miedzianka natomiast jest bardzo mała, a jej teren mocno poprzegradzany drutami kolczastymi. To, jak i fakt, że w niektórych miejscach ziemia może się osunąć sprawia, że raczej nie byłoby możliwe np. ustawienie w Miedziance ogromnego namiotu. Być może jednak organizatorzy do czasu kolejnej edycji MiedziankaFest wymyślą inne rozwiązanie, bo widać było, że pomimo całej niekonwencjonalnej otoczki, niektórzy autorzy czuli się nieco niezręcznie, występując w kościele.
Szczególnym przeżyciem był dla mnie udział w spacerze po Miedziance, prowadzonym przez Filipa Springera. Czytając Historię znikania byłam pod dużym wrażeniem tego, jak plastycznie Springer odmalował miasteczko takim, jakie kiedyś było. Jak przywrócił je do życia, pomagając sobie nielicznymi fotografiami, zasłyszanymi opowieściami, wspomnieniami dawnych mieszkańców oraz garścią odnajdywanych czasem w trawie przedmiotów. Gdy Springer czytał w głównych punktach nieistniejącego miasta odpowiednie fragmenty swojej książki, mój podziw dla jego talentu rósł, a po plecach biegały ciarki.
Czym innym jest czytać o Miedziance w domu, budując sobie miasteczko w wyobraźni, a czym innym stać na miejscu dawnego kościoła ewangelickiego, słuchać o nim i patrzeć… na nic – na trawę, drzewa i chaszcze. Myśląc jednocześnie o tych ludziach, którzy kiedyś się tutaj spotykali, rozmawiali, śmiali, smucili. A teraz ślad po nich nie pozostał. Zniszczono praktycznie każdą pozostałość, łącznie z cmentarzem. Po powrocie z Miedzianki próbowałam przeczytać książkę Springera jeszcze raz, ale nie byłam w stanie. Ze świeżymi obrazami w głowie tego, co zostało po miasteczku – pustkowie, nawet fundamentów domów przy głównej ulicy nie można się doszukać – lektura Historii znikania okazała się dla mnie doświadczeniem rozdzierającym serce.
Na plus
Co najbardziej podobało mi się w MiedziankaFest?
Przede wszystkim luźna, kameralna i otwarta atmosfera spotkań. Autorzy byli dostępni na wyciągnięcie ręki, również po spotkaniach. Gdyby ktoś chciał, mógłby się przysiąść do każdego z nich w browarze, choć dobre maniery raczej nakazują nie przeszkadzać komuś w obiedzie. Zresztą, publiczność nie była nachalna. Jak dla mnie, MiedziankaFest miał swobodny, nieco nostalgiczny klimat górskiego festiwalu piosenki na zakończenie lata – trochę jak pamiętne Bieszczadzkie Anioły.
Co można by było poprawić?
Muszę przyznać, że dużo było w Miedziance życzliwości i zaangażowania. Myślę, że to dzięki nim MiedziankaFest się udał. Np. Ochotnicza Straż Pożarna z Janowic Wielkich robiła i za ochronę, i za drogówkę i za przewodników. Miedzianka jest mała, a dużo osób przyjechało samochodami, więc miejscowość zamieniła się w jeden wielki parking. Straż pożarna kierowała ruchem aut. Sądzę, że lepiej byłoby w przyszłości zaangażować do pomocy kilku wolontariuszy. Strażacy przecież nie znali dokładnie programu festiwalu. Choć w Miedziance raczej nie można się zgubić, przydaliby się wolontariusze do udzielania informacji. Oraz zorganizowany parking dla samochodów gdzieś w pobliżu Miedzianki.
Obsługa w browarze momentami nie nadążała z przyjmowaniem zamówień od tłumu głodnych i spragnionych uczestników. Pomimo dwudziestominutowego stania w kolejce i czterokrotnego złożenia zamówienia u kelnerki przy stoliku, ostatecznie nie udało mi się napić tam kawy w sobotę. Istotnym punktem gastronomicznym stało się za to stoisko rady parafialnej kościoła w Miedziance. Parafianie podczas festiwalu zbierali pieniądze na remont kościoła, za „co łaska” częstując pysznymi smakołykami. Był jeszcze namiot z kiełbaskami i piwem, ale spokojnie mógłby być jeszcze jeden punkt z jedzeniem, bo chętnych było sporo. Na moje oko, przez festiwal codziennie przewijało się kilka setek ludzi.
Jeszcze słowo o samym miejscu autorskich spotkań. Wprawdzie rozmowy w kościele miały swój urok i nadały MiedziankaFest niepowtarzalny klimat, ale wiem, że część twórców i uczestników czułaby się swobodniej w miejscu neutralnym, choćby pod gołym niebem. Mariusz Szczygieł otwarcie przyznał, że pilnował się, by w kościele przypadkiem nie powiedzieć czegoś niestosownego. Tylko czy znalezienie innego miejsca w Miedziance byłoby wykonalne?
Zapowiedzi
Na koniec książkowe zapowiedzi z MiedziankaFest. Jacek Hugo-Bader ogłosił, że jego nowa książka pt. Audyt (jeszcze w trakcie tworzenia) ma się ukazać już na wiosnę. Hugo-Bader powraca w niej do bohaterów swoich reportaży sprzed lat i mówi „sprawdzam” obecnej Polsce. Mariusz Szczygieł planuje wydać drugi tom Projektu: prawda za dwa lata. Kamil Bałuk pracuje nad swoją kolejną książką – zbiorem historii z Holandii. Filip Springer również pisze coś nowego.
Ja mam zaś szczerą nadzieję, że MiedziankaFest odbędzie się również za rok i że stanie się cykliczną imprezą w Sudetach.