Czasami dopada mnie taki silny zachwyt nad światem mimo tych wszystkich strasznych rzeczy, które się tutaj wydarzają. I nie ma dokąd uciec przed tym zachwytem.
– pisze Ewa Różycka otwierając Bałutki. Tego zachwytu, zauroczenia ludźmi i ich losami jej książka jest pełna. Ewa Różycka patrzy na innych z uwagą i empatią, choć czasem wzrok przesłaniają łzy, przez które świat wygląda jak akwarela. Oto Bałutki – kroniki wzruszeń.
Co się zmieści w trzystu słowach
Drobiazgi, wspomnienia, detale, odpryski, okruchy – dni, lat, życiorysów. Tym są Bałutki. Kolekcją ponad stu miniatur, w których, jak owady w bursztynie, zatopione są fragmenty ludzkich losów. Te opowieści składają się z niewielu słów, ale za to często aż w nich kipi od emocji. Bardzo rzadko liczą więcej niż stronę, przeważnie nawet mniej. Oszczędna forma wymusza uważność. Każde słowo niesie treść. Przegapisz jedno – przegapisz całe znaczenie.
Umiejętność zwięzłego pisania, tak, aby w trzystu słowach przekazać cały sens, jest trudną sztuką, która Ewie Różyckiej wychodzi raz lepiej, raz gorzej. Przeważnie jednak lepiej – niekiedy wręcz znakomicie. Pierwsze zdania przykuwają uwagę i prowadzą do zaskakujących puent.
Dopiero po przeczytaniu całego zbioru doszukałam się informacji, że autorka pierwotnie publikowała swoje miniatury na Facebooku. Jednak to forma książkowa o wiele lepiej im służy. Jest jak właściwa rama dla obrazu, jak oprawa dla klejnotu. Nawet cyrkonia o wiele lepiej się prezentuje w odpowiednim obramowaniu.
Ewa Różycka nie chce wszak zbierać diamentów. Wielkich, poruszających historii ze znanymi nazwiskami. Jej bohaterki i bohaterowie nierzadko pozostają bezimienni. Pochyla się nad zwykłym człowiekiem, najczęściej tym wykluczonym, zepchniętym na margines przez młodość i dostatek, wierząc, że każdy ma coś wartościowego do zaoferowania, nawet bezdomny śpiący w windzie. Wzruszenia są z gatunku codziennych; wspomnienia prowokują rzeczy prozaiczne – wyblakła fotografia, kubek z doklejonym uchem, dawno wysłany list. Coś, co dla jednej osoby nie przedstawia żadnej wartości, dla innej może być najcenniejsze na świecie.
Tęsknoty i wzruszenia
Ewa Różycka ma fenomenalną pamięć do szczegółów oraz wspaniały dar ich przywoływania i opisywania. Wszystko może stać się pretekstem do snucia opowieści. Bałutki są zapisem historii zaobserwowanych, zasłyszanych, doświadczonych – na podwórkach, ulicach, w kuchniach, klatkach schodowych, kawiarniach, sklepach…
Mają swój rodowód w Łodzi i oddają klimat tej jej części, która na codzień jest zapomniana i pomijana. Pierwsze skrzypce grają tu Bałuty. Dzielnica Łodzi owiana złą sławą, ze sypiącymi się kamienicami otaczającymi brudne podwórka. Dużo alkoholu, dużo biedy. Mało zmian. Sporo kontrastów. Na Bałutach czas gdzieniegdzie zatrzymał się w miejscu. Niedaleko wspaniałego centrum handlowego Manufaktura wciąż są mieszkania niepodłączone do kanalizacji, bo ich mieszkańców na to nie stać. Gdzie w tej prozie bałuckiego życia może kryć się poezja? Ewa Różycka wie.
Jednak jej opowieści zarazem są i nie są o Łodzi. Wykraczają poza jej kontekst, mówiąc o tęsknotach, utratach, niespełnionych miłościach, zapomnianych marzeniach. O samotności starszych ludzi i o dziecięcym smutku. Również o pewnym czasie i miejscach, których już nie ma.
Znamienne, że wszystkie dziewczyny w Bałutkach – młodsze, starsze i te, które już odeszły – zawsze są piękne. Dlaczego? Patrząc, z jaką empatią i czułością Ewa Różycka pisze o swoich bohaterkach, podejrzewam, że to dlatego, że autorka w każdym człowieku potrafi dostrzec jego wewnętrzne światło, nawet jeśli to wątły, drgający płomyczek zaledwie. Wie, że nikt celowo nie wybrał sobie losu bezdomnego, pijaka, niedołężnego starca. Tak się złożyło, tak poprowadziło życie. Każdy kiedyś miał jakieś marzenia.
Do tej książki trzeba się dostroić. To liryczna, oniryczna, spokojna proza. Bałutki są krótkie, a można czytać je bardzo długo. Codziennie tylko jedną opowieść, po kilka razy, żeby nic nie zgubić. Poruszają i są pełne smutku, ale zarazem bije z nich jakaś otucha, której źródłem musi być wiara w ludzi. Przekonanie, że w głębi serca jesteśmy dobrzy i zasługujemy na dostrzeżenie.
Miniatury Ewy Różyckiej krzyżują się z opowiadaniami Józefa Hena, Traktatem o łuskaniu fasoli Wiesława Myśliwskiego i Śmiercią pięknych saren Oty Pavla. To, co po nas pozostanie, to może garść anegdot, a może raptem ze dwie historie powtarzane przy różnych okazjach. Zaś my sami możemy być bardzo zaskoczeni tym, co będziemy wspominać i czego żałować pod koniec życia.
Bałutki to książka o odchodzeniu i o pozostawaniu. O okruchach pamięci i wspomnieniach danych na przechowanie. Komu? Temu, kto zechciał wysłuchać.
Dopiero gdy zaciskamy powieki w oczekiwaniu na sen, przestajemy być sami (…). Wtedy przychodzą do nas, siadają na brzegach łóżek, kołyszą do rana ci wszyscy, których poprzedniego dnia chociaż przez mgnienie widzieliśmy. Proszą, by zachować w dobrej pamięci. Tym prośbom nie sposób odmówić. Nie wiemy przecież, czy ktoś jeszcze ich dostrzegł. Dał dowód, że istnieją.
Ewa Różycka, Bałutki. Kroniki z Ziemi Obiecanej, Pewne Wydawnictwo, Kielce 2017
(Wszystkie cytaty pochodzą z książki)