Czy wiecie, czym jest slow reading? Tak / nie? A słyszeliście o slow food? Na pewno. Slow food to idea delektowania się jedzeniem bez pośpiechu. To myślenie nad tym, czym się karmimy i świadome dokonywanie wyboru. Jedzenie mniejszych ilości, ale uważnie – i lepszej jakości. Niechodzenie na skróty w naszych żywieniowych wyborach – przynajmniej nie zawsze. Niekiedy jest to dość czasochłonne, gdy zamiast byle jakiej sieciowej pizzy wybieramy zrobienie własnej w domu. Slow food to po prostu uważna konsumpcja, w myśl idei, że to, co jemy, wpływa na nasze zdrowie i samopoczucie, a jedzenie nie ma służyć tylko szybkiemu zaspokojeniu głodu, ale być wartościowym budulcem dla naszego ciała.
Czym jest slow reading? Analogiczną postawą w stosunku do literatury i tekstów, które czytamy. Świadomym wybieraniem pisanych treści i ich uważną konsumpcją. Oraz krytycznym podejściem do tego, czym karmimy swój mózg. To i o wiele więcej. Slow reading to szeroka idea, w której zawiera się wszystko to, co ma na celu uważniejsze, bardziej świadome czytanie.
Uważne czytanie jest dobre dla mózgu
Slow reading może oznaczać czytanie w wolniejszym tempie, zamiast pobieżnego skanowania tekstu wzrokiem. Czytamy w swoim tempie, czasem celowo wolniej, po to, by sycić się słowami, smakować zdania oraz lepiej zrozumieć i przyswoić ich treść. Te wszystkie kursy szybkiego czytania? Nie, dziękuję.
Dlaczego uważne czytanie jest tak istotne? Ponieważ obecnie coraz częściej mamy trudności z doczytaniem artykułu w gazecie do końca. Jeśli czytamy go na ekranie, najprawdopodobniej nie dotrwamy nawet do jednej trzeciej, tylko zaczniemy go przewijać. Nie od dziś też wiadomo, że trudniej nam jest się skupić na tekstach cyfrowych, niż na papierowym druku.
Po pierwsze, badania udowodniły, że z jakiegoś powodu trudniej nam zapamiętać tekst, który czytamy w wersji cyfrowej. Być może dzieje się tak dlatego, że nasz mózg miał jeszcze za mało ewolucyjnego czasu, by oswoić się z dekodowaniem pikseli w takim samym stopniu, jak z dekodowaniem druku. A w konsekwencji, z głębokim przetwarzaniem tak zapisanego tekstu. Przez to czytanie online wymaga od naszego mózgu większego wysiłku.
Po drugie – rzadko kiedy rozkoszujemy się nieprzerwaną lekturą. Na ekranach wyskakują nam powiadomienia – poczta, media społecznościowe. Teksty są naszpikowane linkami, za którymi podążamy, przeskakując z treści na treść – i rzadko na której skupiamy się na dłużej.
Co z tego wynika? Nicholas Carr w swoim słynnym artykule w The Atlantic z 2008 roku Is Google making us stupid? (Czy Google nas ogłupia?) pisze, że nawet jeśli czytamy dużo, to rzadko długie teksty i w jednym ciągu. Nie jesteśmy w stanie dłużej skoncentrować się na pisanym słowie. Przyzwyczajony do ciągłej stymulacji, nasz mózg rozprasza się i zaczyna szukać nowych bodźców. To jest właśnie ten moment, kiedy odrywamy się od lektury i odświeżamy Facebooka. A potem ciężko nam z powrotem złapać wątek. Poza tym, chociaż czytamy dużo, coraz trudniej jest nam analizować i syntetyzować przeczytane treści. Mamy trudności z dostrzeganiem i budowaniem związków pomiędzy nimi.
Jakiś czas temu naukowcy ustalili, że nadmiar bodźców oraz multitasking szkodzą naszym neuronom. Ciągłe przełączanie się pomiędzy czynnościami lub robienie kilku rzeczy naraz (np. rozmawiamy z kimś, jednocześnie czytając gazetę, a w międzyczasie kilka razy sprawdzamy telefon) tak naprawdę obniża nasze zdolności długofalowej koncentracji. Mózg odzwyczaja się od utrzymywania strumienia ciągłej uwagi na jednym zadaniu. A stąd prosta droga do kłopotów z czytaniem.
Slow reading oznacza zatem skupienie się na tym, co czytamy, celem dogłębnego zrozumienia i przyswojenia treści. Nie oznacza to, oczywiście, czytania w ślimaczym tempie! Ale w taki sposób, by pojąć treść i umieć o niej opowiedzieć własnymi słowami.
Slow reading to również wyraz świadomej troski o swój mózg. To ćwiczenie go poprzez czytanie dłuższych, ambitnych tekstów – i to nie pobieżnie. Potem przetrawienie ich i wyciągnięcie wniosków. W ten sposób pobudzamy do pracy inne jego obszary niż te, które są stymulowane, gdy przeskakujemy pomiędzy akapitami czy linkami. Tak, to wymaga więcej czasu i skupienia. Wymaga więcej wysiłku. Ale w rozwoju nie ma dróg na skróty.
Selekcja i umiar
Podobnie jak slow food, slow reading może też oznaczać lokalność – czyli w tym przypadku wybieranie rodzimych autorów i książek. Na przykład polskiej literatury zamiast kolejnego zagranicznego bestsellera. Ilu z nas czyta polskich autorów? Wystarczy popatrzeć na roczne podsumowania, które publikują autorzy blogów okołoksiążkowych – polska literatura jest w nich zdecydowanie w mniejszości. I nie trafia do mnie argument, że „Polacy nie potrafią pisać”. Nie możesz znaleźć nic dla siebie w aktualnej polskiej ofercie książkowej? Sięgnij po starsze pozycje! Dobre książki się nie dezaktualizują.
Tu dochodzimy do kolejnego punktu. Slow reading to też świadoma rezygnacja z pogoni za nowościami dla samej idei „bycia na bieżąco”. Wymóg dla każdego szanującego się i szanowanego książkowego blogera, czyż nie? Jednak „bycie na bieżąco” to iluzja. Zazwyczaj oznacza to sięganie po bestsellery wielkich sieci księgarskich – do których np. świetne książki niszowych wydawnictw nie trafiają. Przy obecnym tempie wydawania książek „bycie na bieżąco” jest niemożliwe. W Polsce co roku ukazuje się ok. 27 tysięcy nowości książkowych. I choć w innych państwach Europy publikuje się nawet więcej, to i tak, jeśli odliczylibyśmy od tej liczby podręczniki i książki naukowe, gołym okiem widać, że przeczytanie każdej nowości jest nierealne.
Podobnie rzecz ma się z innymi obszarami kultury – dostęp do wszystkiego, co dziś się wydaje, kręci i nagrywa mamy obecnie na wyciągnięcie ręki, ale doba jest za krótka, by to wszystko przeczytać, obejrzeć, przesłuchać. A przecież trzeba jeszcze kiedyś chociażby spać. Genialnie o kinowym dylemacie „nadążania” napisał Michał Oleszczyk w felietonie na Filmwebie. Spokojnie można odnieść jego przemyślenia do literatury.
Slow reading zakłada więc świadomą selekcję tego, co czytamy i jej kryterium niekoniecznie musi być data wydania. Starocie mile widziane!
Czytanie dla przyjemności
Slow reading to też – o zgrozo – powracanie do książek już raz przeczytanych. Temu podejściu obce jest myślenie „zaliczania lektur” dla samego podbicia sobie statystyk (te wszystkie wyzwania „52 książki na rok” i więcej…). Książkę czyta się dla przyjemności, a jeśli nam się spodobała, nic nie stoi na przeszkodzie, by przeczytać ją jeszcze raz. I jeszcze raz. I jeszcze… Zresztą, jak powiedział Karol Weber, książka nie warta tego, by ją dwa razy przeczytać, nie jest warta, by przeczytać ją raz.
Któż może wiedzieć więcej o czytaniu tych samych książek w kółko, jak nie rodzice? 🙂 Dlaczego jednak czytamy swoim dzieciom książki? By poszerzyć ich wiedzę o świecie? Tak, to też. Ale we wspólnym czytaniu najczęściej chodzi o budowanie więzi – i o tym też jest slow reading. O tworzeniu wspólnoty poprzez książki: wymienianie się nimi, dzielenie, rozmowy na ich temat.
Czytaj uważniej
Slow reading nie jest jedną, skodyfikowaną doktryną. To bardzo szeroki temat, pod który można podpiąć wszystkie zagadnienia, które wiążą się z bardziej skupionym, wnikliwym, jakościowym, czytaniem.
Slow reading wpisuje się w szerszy nurt slow movement – świadomego ruchu przeciwko bezmyślnemu pędowi współczesnego życia. Jest częścią filozofii bardziej uważnego życia, czyli slow life, tak jak np. wspomniany slow food, czy slow fashion lub np. slow travel (wolne podróżowanie bez przymusu zaliczania kolejnych turystycznych atrakcji). Może być również postrzegane jako jeden z przejawów minimalizmu, rozumianego jako troska i refleksja nad tym, co robimy z naszym życiem i na co trwonimy nasze zasoby – materialne i umysłowe.
Podsumowując, slow reading oznacza świadome, uważne czytanie na własnych zasadach i we własnym tempie. Oraz myślenie nad tym, co się czyta.