Prawda jest dziwniejsza od fikcji – mówi angielskie powiedzenie.Oto przypadek Detroit, amerykańskiej Ziemi Obiecanej. Miasta marzeń, które zaszło bardzo wysoko, by spaść z hukiem na sam dół. Detroit. Sekcja zwłok Ameryki Charliego LeDuffa to przede wszystkim głos oskarżenia.
Nie bez powodu zaczęłam od nazwania Detroit „Ziemią Obiecaną”. W Polsce bowiem często do Detroit porównuje się Łódź. Nie wiem, kto pierwszy wpadł na takie porównanie, ale wygląda na to, że Detroit nigdy nie odwiedził, a i w Łodzi chyba niewiele przebywał. Sam fakt, że oba miasta muszą mierzyć się z konsekwencjami upadku kluczowego przemysłu jeszcze o niczym nie świadczy. Łódź nigdy nie borykała się – i myślę że nigdy nie będzie – z problemami tego kalibru, co Detroit.
Uważam, że nawet łódzki dziennikarz Gazety Wyborczej, Michał Matys, który opublikował w 2014 roku alarmujący artykuł Łódź, miasto przeklęte i nazywający Łódź polskim Detroit, nie ma racji z tym porównaniem. Łódź, owszem, daleka jest od ideału i nie zawsze wszystko dzieje się w niej tak, jak powinno. Nie jest to jednak zrujnowane miasto-bankrut, tak jak Detroit.
Michał Matys pisał, żeby przejść się po Włókienniczej, Wschodniej i Kilińskiego, iść na Bałuty i Chojny, żeby zobaczyć, jak „naprawdę” wygląda Łódź. Przynajmniej jednak po tych „najgorszych” dzielnicach Łodzi wciąż można się przejść, bez realnych obaw, że się zostanie zadźganym lub zastrzelonym. Jak wynika z książki Charliego LeDuffa – w Detroit jest to niemożliwe.
„W tym mieście panuje kultura ciszy i śmierci”
Nie wiem, czy oglądaliście film Jima Jarmuscha Tylko kochankowie przeżyją z 2013 roku. Jego akcja dzieje się częściowo w Detroit. W filmie tym miasto jest wymarłe, wieczorami na ulicach prawie nie ma ludzi. Wprost idealne miejsce dla ukrywającego się wampira. W prawdziwym Detroit jednak żyją ludzie – czy może raczej, jak twierdzi Charlie LeDuff – usilnie starają się tam przeżyć.
W filmie opuszczona fabryka służy bohaterom do pozbycia się martwego ciała. Cała scena sugeruje, że nie jest to pierwszy raz, kiedy ludzie w Detroit znikają w ten sposób. Mroczny fragment. Ale niestety nie fikcyjny. Podobną historią – o zamarzniętych zwłokach znalezionych w fabrycznym szybie windy – Charlie LeDuff rozpoczyna swoją opowieść o Detroit.
A potem robi się już tylko bardziej koszmarnie. Nawet jeśli nie miałam wcześniej aż tak złej opinii o Detroit, to LeDuff sprawił, że teraz jawi mi się ono jako miasto morderców, złodziei, ćpunów, rasistów, patologicznej nędzy i skorumpowanej władzy. Zbrodnia goni zbrodnię, wśród widmowych ruin fabryk grasują podpalacze, wałęsające się bez opieki dzieci giną od kul, a zdesperowani bezrobotni robotnicy zapijają się na śmierć. Jedno wielkie getto.
Klimat tej książki kojarzy mi się z Miastem ślepców José Saramago (oraz z filmem Fernando Meirellesa pod tym samym tytułem). Każdy z mieszkańców ma na względzie jedynie siebie; każdy dla każdego jest wilkiem. Tylko nieliczne jednostki zachowały jeszcze ludzkie cechy i starają się postępować przyzwoicie. Jednak powieść Saramago to literacka fikcja, a książka LeDuffa to, niestety, litania smutnych faktów.
„Myśleliśmy, że linia montażowa będzie istniała zawsze”
Książka składa się z serii pisanych na przestrzeni kilku lat reportaży i esejów, w których Charlie LeDuff ukazuje, jak krok po kroku zmieniało się Detroit, by znaleźć się w punkcie, w którym jest obecnie. Jest tu historia miasta, ale też tragiczne losy przeciętnych mieszkańców. Nie brakuje również osobistych zwierzeń autora na temat losów jego rodziny – obywateli Detroit z dziada pradziada.
Wydaje się, że tylko determinacja przeciętnych mieszkańców, ludzi, „których robota polega na przetrwaniu w miejscu, z którego już nikt – poza tymi, którzy tam zostali – nie ma żadnego pożytku”, sprawia, że Detroit jeszcze istnieje. Ponieważ, według LeDuffa, nikomu innemu już na nim nie zależy.
Autor stara się znaleźć przyczyny tej kolosalnej porażki. O upadek miasta LeDuff oskarża wszystkich: chciwych przedsiębiorców, rasistowskich robotników, którzy nie chcieli dzielić się pracą, kolejne władze miasta, którym bardziej zależało na własnym dobrobycie niż losach Detroit, w końcu władze kraju.
Dla LeDuffa Detroit jest probierzem losów całej Ameryki. Żywym przykładem, do czego mogą doprowadzić chciwość, gigantomania, niekompetencja oraz przekonanie o trwałości dobrobytu. Czy to nie brzmi jak metafora Wall Street? Czy inne miasta powtórzą los Detroit? LeDuff jest rozczarowany Ameryką, w której z idei ojców-założycieli uczyniono pośmiewisko.
Detroit. Sekcja zwłok Ameryki jest pełne furii. Z każdą kolejną posępną historią i bezsensowną śmiercią ta furia narasta. Detroit to Gotham City, w którym Charlie LeDuff chciałby być Batmanem, ale nie bardzo mu to wychodzi. Skorumpowana władza bowiem rzadko kiedy korzy się przed potęgą prasy i przejmuje opinią publiczną. Walka o sprawiedliwość przypomina zbyt często walenie głową w mur. Zdaje się też, że Charliemu brakuje Robinów, którzy stanęliby u jego boku. LeDuff, w świetle tego, co pisze, prezentuje się jako jeden z ostatnich prawych w tym mieście. Jednak bez możliwości i środków superbohatera ponosi klęskę. Płomień furii się wypala, doprowadzając reportera na skraj rozpaczy i zwątpienia. Za dużo tu nieszczęścia i ludzkich dramatów, by móc pozostać nietkniętym, uchować się w swojej bańce. Charliego miasto także drenuje i wypluwa.
„Detroit zostało zbudowane jako miasto jednorazowego użytku”
Charlie LeDuff jest często bezkompromisowy w swoich opiniach. W Ameryce jest znaną i kontrowersyjną postacią. Słynie z nietuzinkowych reportaży, ale też z wyrazistej osobowości.
Tej osobowości książka jest pełna. Sporo w niej Charliego i jego ego. Taki jest jednak styl autora: trochę showman, trochę kozak. Wystarczy obejrzeć wywiady z nim i kręcone przez niego reportaże, by wiedzieć, jakiej konwencji można się spodziewać.
LeDuff wie, co chce przekazać. Zmierza do celu bez ogródek, bez zbytniego popadania w patetyzm czy komizm. Choć czasami za bardzo się stara wywrzeć wrażenie, zbyt mocno siląc się na zapadające w pamięć puenty, to kwestie, o których mówi są ważne. Czy jego opinia jest jednak wyważona? Czy Detroit jest naprawdę aż tak parszywym miejscem? Przecież mają tam miejsce również pozytywne inicjatywy zwykłych mieszkańców, którzy chcieliby wychowywać swoje dzieci w spokoju.
Z drugiej strony, jeśli codziennie cierpią tam i giną ludzie, to może Charlie ma rację, że krzyczy z oburzeniem. Kiedy wszystkie inne środki już zawiodły, czasem potrzeba donośnych, stanowczych głosów.
Detroit. Sekcja zwłok Ameryki pozostawia po sobie posępne wrażenie. Jak to jest, że w najzamożniejszym kraju świata istnieje miejsce, w którym ludzie autentycznie głodują? Jak to się stało, że przez kilkadziesiąt lat powolnego rozkładu Detroit nikt nie potrafił (nie chciał?) zrobić niczego, by uchronić to miasto przed ostatecznym upadkiem? Czy dla Detroit jest jeszcze nadzieja? W 2013 roku miasto oficjalnie ogłosiło bankructwo. Książkę Charliego LeDuffa czyta się jak scenariusz sensacyjnego filmu. Szkoda, że nim nie jest*.
Charlie LeDuff, Detroit. Sekcja zwłok Ameryki, przeł. Iga Noszczyk, Czarne, Wołowiec 2015
Wszystkie cytaty pochodzą z książki.
* W 2017 roku miała miejsce premiera filmu Detroit, opowiadającego o zamieszkach rasowych w mieście w 1967 roku, o których w swojej książce pisze Charlie LeDuff.