Dlaczego prawie nie kupuję książek? I skąd w takim razie biorę to, co czytam? Dziś o moim stosunku do gromadzenia książek.
Mam przyjaciela, który przed laty mnie zadziwił. Kupuje książki, naprawdę dużo czyta, ale… w domu ma tylko kilka książek. Są to jedynie te, które czyta w danej chwili oraz parę sztuk czekających w kolejce. Wszystkie swoje książki, zaraz po przeczytaniu… puszcza w obieg. Rozdaje, sprzedaje lub oddaje do biblioteki. Nie zachowuje ich dla siebie.
Pamiętam, że kiedy mi o tym powiedział, zupełnie nie mogłam go zrozumieć. Jak to – kupować książki i nie chcieć ich zatrzymać? Minęło trochę czasu, nim i ja dojrzałam do podobnego podejścia. I poszłam o krok dalej. Czytam dużo, ale rzadko kupuję książki. Dlaczego?
Książki są ważną częścią mojego życia, ale…
Od razu zaznaczę: uwielbiam czytać książki i rozmawiać o nich. Dlatego m.in. założyłam Slow Reading. Lubię również obcować z książką jako przedmiotem, który dostarcza przyjemnych wrażeń – intelektualnych, estetycznych, czy zmysłowych. Tak, należę do tych fetyszystów, którzy zawsze najpierw wąchają książkę 🙂 Lubię dotyk papieru, a czytając stare książki znajduję upodobanie w przesuwaniu palcem po literach i wyczuwaniu zagłębień powstałych podczas drukowania. A jednak – nie czuję silnej potrzeby posiadania książek.
Księgozbiory jak maski
Marcin Wicha w Rzeczach, których nie wyrzuciłem pisze:
Biblioteki są zapisami naszych czytelniczych porażek. Jak mało w nich książek, które naprawdę nam się podobały. Jeszcze mniej takich, które podobają nam się przy kolejnej lekturze. Większość to pamiątki po ludziach, którymi chcieliśmy być. Których udawaliśmy. Których braliśmy za siebie.
Muszę przyznać mu rację. Jeszcze kilka lat temu miałam podobnie. Kupowałam nowości, książki, które „trzeba” mieć na półce, które „wypada” przeczytać, które „powinny” znaleźć się w biblioteczce.
Pamiętam, jak dawno temu, w pierwszej klasie liceum, zażyczyłam sobie na Gwiazdkę Grę w klasy Julio Cortázara. Następnie paradowałam z nią pod pachą, trochę pozując na „oczytaną”, a trochę udając taką przed samą sobą – choć Gra w klasy nie była wtedy najlepszą pozycja dla mnie (miałam 15 lat) i nawet nie za bardzo ją zrozumiałam. Kiedyś wydawało mi się też, że modelem, do którego trzeba dążyć, jest ściana pełna książek. To było długo przed tym, zanim zrozumiałam, że stan posiadania nie musi mieć przełożenia na poziom oczytania.
Nadmiar rzeczy nieużywanych
Wiele lat później moje podejście do gromadzenia rzeczy uległo zmianie na minimalistyczne – i objęło również książki. Bezpośrednio przyczyniło się do tego kilka przeprowadzek.
Pakując z półek do pudeł książki, których nigdy nie przeczytałam i nie zamierzałam przeczytać w najbliższym czasie, które kupiłam, gdy były nowościami, a później stały nieruszane przez kilka lat, gromadząc kurz, potem przenosząc te kilogramy do kolejnych mieszkań, zdałam sobie sprawę z bezsensu gromadzenia na zapas jakichkolwiek rzeczy, z których nie korzystam. Składowania ich tylko dlatego, żeby mieć je pod ręką. Książek też.
Dlaczego prawie nie kupuję książek?
Odpowiedź na pytanie, dlaczego nie kupuję książek za często, zawiera się w kilku poniższych punktach.
1. Najważniejsza jest treść, a nie nośnik
Co jest dla mnie najważniejsze w książce? Treść. To, co mogę z niej wynieść dla siebie – intelektualnie i emocjonalnie. Istotny jest przekaz, a nie nośnik. Dlatego nie mam problemu z tym, żeby książkę pożyczyć, przeczytać i oddać – zapamiętawszy i zanotowawszy wcześniej to, co było w niej godnego uwagi. Albo żeby czytać ebooki.
Obecnie kupuję jedynie książki, do których chcę wracać, które mnie w jakiś sposób wzbogaciły i stały się bliskie mojemu sercu. Dlatego często kupuję książkę dopiero PO przeczytaniu pożyczonego egzemplarza. Oraz gdy podejrzewam, że spodoba się również innym, którym będę mogła ją pożyczyć.
2. Książki mają być czytane i służyć długo
Jeśli już kupuję książki, to nie kieszonkowe wydania, ale trwałe, estetyczne wersje. Książki, o których wiem, że nie będą stały na półce nieużywane, ale że będziemy z nich w domu korzystać (nie mówię o słownikach – tych akurat nie kupuję). Dotyczy to m.in. książek dla dzieci – te akurat są u nas zaczytywane do granic wytrzymałości (oprawy oraz rodziców 😉 ). Ale też nie kupuję wszystkich, które wpadną mi w oko. Dzieciom, podobnie jak sobie, książki najczęściej wypożyczam.
3. Intensywnie korzystam z bibliotek
Biblioteki uważam za jedne z największych dobrodziejstw ludzkości 🙂 Jeśli myślicie, że w bibliotekach nie ma niczego oprócz klasyki i szkolnych lektur, to jesteście w błędzie. Być może kiedyś tak było, ale obecne biblioteki idą z duchem czasu. Są świetnie zaopatrzone i na nowości nie trzeba już czekać dwóch lat. W dzisiejszych bibliotekach można wypożyczyć nie tylko książki (w tym komiksy), ale też audiobooki, filmy, czy płyty z muzyką. W niektórych można pożyczyć czytniki ebooków oraz otrzymać kod dostępu do platform Legimi lub IBUK i czytać darmowe ebooki na własnym urządzeniu.
Kiedy chcę przeczytać jakąś książkę, zawsze najpierw sprawdzam, czy jest dostępna w bibliotece. Jeśli nie w jednej filii, to w innej. Jeszcze się nie zawiodłam i ostatecznie zawsze udaje mi się dostać to, co chcę. Spośród wszystkich omówionych przeze mnie do tej pory na stronie książek, 85% to pozycje biblioteczne. W przypadku niektórych z nich bardzo cieszę się, że ich nie kupiłam i dzięki temu teraz nie muszę się zastanawiać, jak pozbyć się ich z domu.
Zdaję sobie sprawę, że taki komfort korzystania z bibliotek może być osiągalny przede wszystkim dla mieszkańców dużych miast. Gdybym mieszkała w małej miejscowości, w której dostęp do biblioteki byłby utrudniony lub jej księgozbiór pozostawiałby wiele do życzenia, zapewne kupiłabym sobie czytnik i czytała głównie ebooki.
Tym, co przede wszystkim pozwala mi na czerpanie radości z czytania pożyczonych książek i niekupowanie własnych, jest zmiana w myśleniu. Nie ma ona nic wspólnego z ograniczaniem się, rozumianym jako poświęcenie, czy rezygnacja z czegoś w imię wyższych celów.
4. Wiem, że nie przeczytam wszystkiego – i nie od razu
Pisałam już, że nie mam ambicji gonienia za nowościami. Co roku ukazuje się tyle książek, że przeczytanie wszystkich tego wartych jest po prostu niewykonalne. Dlatego wrzucam na luz i wychodzę z założenia, że jeśli książka jest dobra, pozostanie dobra też wtedy, kiedy będę chciała po nią sięgnąć – za rok, dwa, pięć. Nie poddaję się marketingowej presji.
Nie ma dla mnie większego sensu kompulsywne kupowanie książek w dniu premiery. I tak duża część z nich leżałaby na stosie, czekając na swoją kolej i zajmując przestrzeń. Zanim znalazłabym czas, żeby po nie sięgnąć, najprawdopodobniej przestałyby już być nowościami. Zresztą, jaki jest żywot „nowości”? Maksymalnie miesiąc? Czyli mogą na mnie poczekać.
Moje życie składa się z wielu różnych zajęć, nie tylko z czytania. Mam pracę, rodzinę, sport i inne hobby. Stąd wiem już, i ciągle uczę się akceptować to, że w ciągu roku nie przeczytam wszystkich książek, które bym chciała. Czytam przede wszystkim dla siebie, a nie dla statystyk. Dlatego nie kupuję książek na „zaś” (na jesienne wieczory, święta, urlop itp.) – żeby piętrzyły się jak wyrzuty sumienia. Tworząc książkowe zapasy, jedynie zamrażałabym swoje pieniądze – które wolę przeznaczyć np. na podróże i edukację.
Poza tym, pomimo całej mojej miłości do literatury, doskonale zdaję sobie sprawę z tego, że książki nie są artykułem pierwszej potrzeby. Potrafię zrezygnować z nich w pierwszej kolejności, gdy sytuacja tego wymaga. Dlatego nie miewam takich problemów, o jakich czasem czytam w internecie: „miałam kupić buty na zimę, ale była promocja w Empiku i wszystkie pieniądze wydałam na książki!”.
5. Stan posiadania nie świadczy o stanie umysłu
Do takiego stwierdzenia sprowadza się właściwie cała minimalistyczna filozofia. Dla mnie ważne jest nie to, co masz, ale jak z tego korzystasz. I jakim jesteś człowiekiem. Odnosi się to również do książek.
Owszem, lubię popatrzeć na Instagramie na zdjęcia pięknych biblioteczek, ale posiadanie ściany z książek nie jest już moją ambicją. Nie traktuję książek w kategorii pomysłu na wystrój wnętrza. Nie potrzebuję gromadzić ich tylko po to, by pochwalić się przed znajomymi, jak to ja dużo czytam. O takich rzeczach wnioskuje się z rozmowy, a nie z rozmiarów biblioteczki. Rozmowa prędko weryfikuje stopień zaznajomienia właściciela z własnym stanem książkowego posiadania.
6. Nie znoszę „jednorazówek”
Ponieważ bliska jest mi idea zero waste i minimalizmu (czym jest zero waste, możesz się dowiedzieć tutaj), staram się eliminować ze swojego otoczenia rzeczy, z których skorzystam tylko raz. Dotyczy to także literatury.
Przykra jest dla mnie myśl, że w moim domu miałyby stać na półkach książki, których nikt nie ma czasu lub ochoty przeczytać. Wprawdzie wciąż jeszcze pozostały u mnie takie z przeszłości, ale już nie dokładam do nich nowych. Nie chcę też książek, które przeczytam tylko raz i oprócz mnie nikt z domowników tego nie zrobi, a ja również do nich nie wrócę. Takich książek „jednorazowych”.
Ile się da, puszczam w obieg (sprzedaję, oddaję, wymieniam) – dotyczy to starszych pozycji, które od dawna mam w domu. Nie kupuję nowych książek, z myślą, że najwyżej później się ich pozbędę. To trochę nie ma sensu, nie uważacie? Przeznaczać pieniądze na coś, czego nie zamierza się zatrzymać. Właśnie do takich celów służą biblioteki.
7. Nie chcę zostawiać w spadku biblioteczki
Nie marzę o tym, żeby pozostawić dzieciom po sobie pokaźną biblioteczkę. Obawiam się, że mogłaby to być dla nich niedźwiedzia przysługa. Moi rodzice czytają sporo, ale nasze gusta się różnią. Gdyby mój tata przekazał mi swoją sporą kolekcję kryminałów (których nie czytam), miałabym z tym niemały kłopot.
Czasy się zmieniają i nasze dzieci w przyszłości mogą czytać w inny sposób. A może wcale nie będą chciały czytać – i co im zrobimy?
Mój dziadek przez wiele lat pieczołowicie zbierał klasykę literatury, z myślą, że rozdzieli później kolekcję pomiędzy dzieci lub wnuki – co ostatecznie zrobił. Dostałam chyba wszystkie dzieła Sienkiewicza i Mickiewicza i… nie jestem z tego zadowolona. Nie potrzebuję biblioteczki pokazowej. Dodatkowo, jakość książek w PRLu pozostawiała wiele do życzenia. Najczęściej były to luźno klejone broszurowe wydania, z których kartki wypadają już przy pierwszym czytaniu. Po kilku razach zupełnie nie nadają się do użytku.
Dziś książki nie są czymś niedostępnym, co trzeba kupować, kiedy tylko trafia się okazja. Są na wyciągnięcie ręki. Moje dzieci, gdy dorosną, mogą też nie podzielać mojego gustu. Dlatego nie kupuję na przyszłość. Coraz chętniej też czytamy ebooki. Zaś klasyka literatury jest coraz szerzej dostępna za darmo w domenie publicznej, w takich serwisach, jak Wolne Lektury, czy Project Gutenberg.
Oto siedem najważniejszych powodów, dla których praktycznie nie kupuję książek. Nie znaczy to, że nie robię tego wcale, ale naprawdę bardzo rzadko. Oczywiście, dusza mola książkowego sprawia, że nadal lubię dostawać książki w prezencie. Jeśli już ktoś koniecznie chce dać mi materialny prezent, a nie ma na niego pomysłu, to już lepiej niech to będzie książka – nawet używana. Przynajmniej będzie z tego jakiś pożytek – jeśli nie ja ją przeczytam, to podam dalej i zrobi to ktoś inny.
W książkach najważniejsza jest treść i to ona powinna krążyć pomiędzy czytelnikami. O niej powinno się rozmawiać i na niej skupiać, a nie na jej nośniku. Dziś dostęp do tych treści jest tak łatwy, że nie potrzebuję gromadzić papierowych książek (których i tak nie zdążę wszystkich przeczytać), by były pięknym elementem wystroju wnętrza. Nie chcę, by książki w moim domu były jak odświętny kryształ u babci w kredensie – podziwiany, ale rzadko używany.
Ile macie w swoich biblioteczkach nigdy nieprzeczytanych książek?
Jak bardzo moje podejście do kupowania książek jest różne lub podobne do Waszego? Dajcie znać!