Jeśli miałabym kiedykolwiek w życiu zacząć pisać książki, chciałabym robić to tak jak Jeffrey Eugenides. Niewiele, za to każdą na najwyższym poziomie. Bez obaw, nigdy nie zacznę, ale pomarzyć można. Przeczytałam wszystkie trzy powieści Eugenidesa i żadna nie ustępuje poprzedniej. Middlesex, jego druga książka… Czegoś podobnego przypuszczalnie nigdy nie czytaliście.
wyzwania DOJRZEWANIA
Eugenides w swoich książkach portretuje różnych bohaterów, ale tak naprawdę jego powieści obracają się wokół jednego wspólnego tematu. Jest nim dojrzewanie wraz z jego trudnościami. Wchodzenie w dorosłość, rozumianą jako wzięcie odpowiedzialności za to, jakimi ludźmi się staliśmy, niezależnie od lub pomimo życiowych doświadczeń.
Nastoletni bohaterowie Przekleństw niewinności oraz absolwenci uniwersytetu z Intrygi małżeńskiej rozmaicie sobie z tym procesem radzą – albo wręcz nie radzą. Największych wyzwań w budowaniu swojej dojrzałej tożsamości doświadcza jednak Cal z Middlesex. Ze wszystkich trzech książek Jeffreya Eugenidesa, Middlesex ma najwięcej cech modelowej Bildungsroman. Zanim Cal stanie się tym, kim jest w momencie gdy poznajemy go jako narratora powieści, przechodzi długą drogę do samoświadomości. Zawikłaną, bo musi mierzyć się z komplikacjami obcymi większości ludzi.
„Opatrzność w przebraniu masakry”
Eugenides otwiera Middlesex następująco:
Urodziłem się dwukrotnie – po raz pierwszy jako dziewczynka, w dzień wyjątkowo pozbawiony smogu, w Detroit, w styczniu 1960 roku, i ponownie jako nastolatek na oddziale pomocy doraźnej w okolicach Petoskey w stanie Michigan, w sierpniu 1974 roku. Lepiej zorientowani czytelnicy mogli się już zetknąć z moją osobą jako przypadkiem odnotowanym w opracowaniu doktora Petera Luce’a „Identyfikacja płciowa u pseudohermafrodytów z syndromem braku 5-alfa-reduktazy”, opublikowanym w „Journal of Pediatric Endocrinology” w 1975 roku.
W jednym z następnych fragmentów narrator oświadcza:
Zgodnie z metryką urodzenia nazywam się Calliope Helen Stephanides, ale na moim ostatnim prawie jazdy (…) figuruje po prostu imię Cal (…). Podobnie jak Tejrezjasz, najpierw byłem jedną osobą, a później stałem się kimś innym.
W ten sposób Cal rozpoczyna opowieść o sobie, będącą dla niego rodzajem terapii oraz próbą wyjaśnienia i zrozumienia tego, jak to się stało, że w pewnym momencie mała amerykańska dziewczynka, urodzona w rodzinie greckich imigrantów, musiała przemienić się w chłopca. Cal chce rozwikłać zagadkę genetycznej mutacji, dotrzeć do jej praprzyczyn, ale też prześledzić wszystkie implikacje, jakie miała ona dla niego oraz jego rodziny, by dowiedzieć się, czy ostatecznie mógł być kimś innym, a jego losy mogły potoczyć się inaczej.
Zaczyna opowieścią o przeszłości swoich dziadków, hodujących na początku XX wieku jedwabniki w małej greckiej wiosce w Turcji, skąd musieli uchodzić przed pogromami. Stopniowo, z rozdziału na rozdział, odwija kolejne nici z kokonu rodzinnych tajemnic. Jego historia nie istnieje w oderwaniu od losów jego przodków. Jak w klasycznej greckiej tragedii, wszystkie zdarzenia nieuchronnie prowadzą do kulminacyjnego punktu, w którym wypełni się przeznaczenie.
Middlesex bynajmniej nie posuwa się do przodu w dostojnym tempie greckiej sztuki. To raczej jazda na karuzeli bez trzymanki w rytm przyspieszającej zorby, z temperamentnymi Grekami na pokładzie. Eugenides pisze z werwą i nie oszczędza na zwrotach akcji.
przekleństwa normalności
Dziejom rodziny Stephanides często kierunek nadaje historia. Atatürk, II wojna światowa, a przede wszystkim wydarzenia w Ameryce lat 60. i 70., zwłaszcza w Detroit, mają duży wpływ na losy bohaterów. Eugenides, pisząc dla amerykańskiego czytelnika, nie tłumaczy tych spraw, dlatego przed lekturą dobrze jest mieć o nich jakieś pojęcie (historię segregacji rasowej w Detroit dobrze przedstawił np. Charlie LeDuff w książce Detroit. Sekcja zwłok Ameryki).
Rodzinne losy Cala są zagmatwane, wielowątkowe i obejmują trzy pokolenia. Skojarzenia z powieścią Sto lat samotności Gabriela Garcii Márqueza nie są bezpodstawne, tym bardziej, że dzieje rodu rozpoczynają się w Middlesex w podobny sposób, co w kolumbijskiej sadze. Jednak zamiast magii oraz odchodzącego świata przesądów i wróżb dziadków Cala, mamy tu nowoczesność, wyznawaną przez jego rodziców, ich wiarę w naukę i technologiczny postęp. A także amerykański sen o sukcesie, który próbują wyśnić dla siebie greccy imigranci.
Pomijając kontrowersyjne początki, historia rodziny Stephanides właściwie nie ma w sobie nic niezwykłego. Ot, przeciętna etniczna rodzina w USA drugiej połowy XX w., której wiedzie się raz lepiej, raz gorzej. Jeszcze starająca się kultywować tradycje z kraju przodków, ale z czasem coraz bardziej zamerykanizowana i zeświecczona. Nowe domy, samochody, rodzinne sprzeczki. Dorastające dzieci, które szukają swojego miejsca w świecie. Momenty mniej i bardziej wesołe. Ta opowieść byłaby normalna, gdyby nie mutacja genetyczna, która wszystko komplikuje.
No właśnie, „normalna”? Middlesex jest jednym wielkim pytaniem o to, czym właściwie jest „normalność”. Gdzie przebiega granica naszej akceptacji dla odstępstw od „normy” i co mają zrobić osoby, które nie mieszczą się w standardzie? Gdzie jest dla nich miejsce w rodzinie, w społeczeństwie? Czy odmienność jednego człowieka to „błąd natury” będący wskazaniem do przeprowadzenia wyrównującej korekty dla jego dobra, by mógł „normalnie” funkcjonować?
Najtrudniej jest znaleźć odpowiedzi na te pytania, gdy dotyczą one tematów tabu, jakimi są seksualność i tożsamość płciowa. Gdy rozważamy, czym jest płeć biologiczna, a czym kulturowa i czy jedna determinuje drugą. Cal sam siebie określa jako osobę interseksualną, a jego cechy płciowe sprawiają, że w jednym momencie życia identyfikuje się jako kobieta, w innym – jako mężczyzna. Ucieleśnia (dosłownie) podział na mężczyzn i kobiety, a właściwie opozycję, w jakiej te dwie płcie stoją wobec siebie – w jakiej stawia je społeczeństwo. Możesz być mężczyzną ALBO kobietą. Nie możesz być naraz jednym ORAZ drugim.
negocjacje z tożsamością
Calowi niełatwo przychodzi pogodzenie się z tym, kim jest. Badając rodzinną historię oraz zagadkę mutacji, stara się dojść do ładu z samym sobą. Z początku, opowiadając o swoich dziadkach i rodzicach, czyni to w lekkim tonie. Wyżywa się jako pisarz. Ironizuje, nie szczędzi dowcipnych metafor, nawet gdy mówi o sprawach trudnych. W podobnym stylu próbuje snuć wątki o swoim dojrzewaniu, ale ta opowieść ma już podszewkę z rozpaczy. Cal próbuje utrzymać ją w klimacie tragikomedii, ale nie może – a ostatecznie właściwie nie chce – przyłożyć obiektywnej miary do osobistego dramatu.
Tu pojawia się moje jedyne zastrzeżenie do Jeffreya Eugenidesa – te fragmenty Middlesex, w których Cal opowiada, jak czuł się w procesie transformacji, odkrywając prawdę o swoim ciele, są momentami dość łopatologiczne. Autor przestaje niuansować znaczenia i ukrywać je między wierszami, za to szczegółowo objaśniania emocje Cala, jakby w obawie, że czytelnikowi nie starczy wyobraźni, czy empatii, by w pełni wczuć się w skomplikowane psychiczne położenie bohatera.
Poza tym uważam jednak, że Middlesex to wspaniała książka. Na pierwszy rzut oka mamy tu zaskakujący miszmasz: kazirodztwo, lesbijski romans, mutacje genetyczne, rasowe zamieszki, historię Detroit i grecką diasporę. Fakty przeplatają się z fikcją. Potrzeba takiego pisarskiego talentu, jaki posiada Jeffrey Eugenides, by ulepić z tego spójną opowieść, o własnej sensownej logice, która trzyma w napięciu od pierwszej do ostatniej strony.
zasłużony pulitzer
Middlesex, podobnie jak pozostałe dwie powieści Eugenidesa, jest idealnym materiałem do gorącej książkowej dyskusji. Wiele tu wątków i różnych znaczeń do odkrycia. Można na przykład pytać o to, na ile Eugenides, z pochodzenia pół-Grek z Detroit, oparł historię rodziny Cala na swojej własnej. Na ile pierwowzorem Julie Kikuchi, amerykańskiej fotografki, z którą Cal ma romans, jest Karen Yamauchi, żona Eugenidesa (której zresztą dedykowana jest książka)? Zazwyczaj nie śledzę wątków biograficznych w powieściach, ale przy Middlesex można trochę pofantazjować na ten temat.
Najważniejsze są jednak w tej książce pytania o tożsamość – przede wszystkim płciową, ale też kulturową, narodową. Middlesex to też refleksja nad zbiegami okoliczności. Rozważanie nad tym, na ile sami decydujemy o sobie, na ile jest to kwestia genów, na ile zaś to jak potoczą się nasze losy, jest dziełem przypadków, nierzadko absurdalnych. Zbiegów okoliczności, myśli, zachowań oraz mniej lub bardziej świadomych wyborów innych ludzi, często obcych. Czytając ostatnie zdanie, zastanawiałam się: czy Cala ostatecznie czeka katharsis?
Jefferey Eugenides, Middlesex, przeł. Witold Kurylak, Sonia Draga, Katowice 2015
(Wszystkie cytaty pochodzą z książki).