MiedziankaFest 2018 – relacja z festiwalu literackiego

W relacji z pierwszej edycji MiedziankaFest pisałam, że mam nadzieję, że ten nowy festiwal literacki stanie się imprezą cykliczną, która na stałe wpisze się w krajobraz Sudetów. I dalej trzymam za to kciuki – bo jest to małe święto literatury i czytelnictwa z niepowtarzalnym klimatem, w absolutnie wyjątkowym miejscu. W Miedziance czas zwalnia i zawraca, nieznajomi się do siebie uśmiechają, a autorki i autorzy, twórcy i twórczynie są na wyciągnięcie ręki. MiedziankaFest, tym razem pod hasłem „Krajobraz opowieści”, odbył się w tym roku po raz drugi.

Książki i opowieści

MiedziankaFest startował jako festiwal reportażu. W tym roku reportaż również dominował, ale Miedzianka otworzyła się także na literaturę piękną i poezję. Hasło przewodnie „Krajobraz opowieści” okazało się pojemne (również dla nonfiction) i włączające. Jarosław Mikołajewski opowiadał o reporterach inspirujących się poezją i o poezji inspirowanej krajobrazem. Olga Tokarczuk na swoim spotkaniu autorskim („Pejzaże bizarne”) zgromadziła tłumy.

Jarosław Mikołajewski po spotkaniu

Rzecz jasna, nie byłoby MiedziankaFest, gdyby nie Filip Springer i jego książka Miedzianka. Historia znikania. Dzięki niej dawna górnicza miejscowość, którą skazano na zapomnienie, została przywrócona pamięci – nie tylko byłych mieszkańców i ich potomków. Spora część czytelników, która przyjechała na festiwal, zrobiła to tak dla literatury, jak i dla miasteczka.

Mariusz Szczygieł udziela wywiadu przed kościołem

Literacko zaś było w tym roku różnorodnie – a nierzadko poruszająco. Włodzimierz Nowak przedstawił pierwszy urobek swojego reporterskiego eksperymentu „Skąd jesteś?”, w ramach którego przepytywał mieszkańców Rudaw Janowickich o miejsca im bliskie. Julianna Jonek z uczuciem przeczytała fragmenty tych wywiadów. I choć, jak stwierdził Filip Springer, reportażu nie da się napisać w tydzień, te „surowe” teksty Włodzimierza Nowaka, jak na reportera takiej klasy przystało, zdecydowanie surowo nie brzmiały. Były za to intymnymi opowieściami o znajdowaniu i budowaniu swoich miejsc, o domu, rodzinie, dawnych sąsiadach, przywiązaniu i tęsknocie. Ich bohaterki były obecne w kościele i słuchały interpretacji własnych słów – a później gorących oklasków publiczności.

Julianna Jonek czyta historie zebrane przez Włodzimierza Nowaka
Włodzimierz Nowak z jedną z bohaterek swojego reporterskiego eksperymentu

Kto chciał, mógł dołożyć do tych historii swoją cegiełkę, nagrywając w przyczepie Muzeum Migracji oraz Towarzystwa Krajoznawczego Krajobraz oraz własną odpowiedź na pytanie „skąd jesteś?”.

Przyczepa Muzeum Migracji

Przed Włodzimierzem Nowakiem otworzył się również Maciej Zaremba Bielawski. Opowiadając o swojej nowej książce, Dom z dwiema wieżami (właśnie ukazała się w Szwecji, w Polsce ma wyjść w grudniu), autor genialnych Higienistów zwierzał się z tego, jak poznał prawdę o swojej rodzinie.

„Składam się z legend, przesłań, miejsc… i z niedomówień”. Oraz z rodzinnych paradoksów, jak można było wywnioskować z jego opowieści o rodzicach. Książkę napisał, by „przedstawić siebie samemu sobie”, choć, jak stwierdził z humorem, „byłoby to pretensjonalne, gdybym udawał, że sam siebie zrozumiałem; byłoby jeszcze bardziej pretensjonalne, gdybym sądził, że kogoś to zainteresuje”. Oczarował jednak publiczność i po tym, co usłyszałam, jestem przekonana, że na jego książkę warto czekać. Będzie bardzo osobista i pełna niezwykłych splotów okoliczności, zgodnie z zasadą, że życie potrafi pisać najbardziej zaskakujące scenariusze.

Maciej Zaremba Bielawski w rozmowie z Włodzimierzem Nowakiem
Po spotkaniu z Maciejem Zarembą Bielawskim czytelnicy mieli do niego mnóstwo pytań

Kto nie słuchał wyznań Macieja Zaremby, mógł w tym czasie sam się zwierzyć. Mariusz Szczygieł przystanek autobusowy w Miedziance zamienił na Przystanek Prawdę i słuchał ludzkich opowieści. Jestem pełna podziwu dla niego, bo przez prawie 3 godziny bez przerwy siedział na drewnianej ławeczce pod wiatą, rozmawiając z ludźmi, którzy wciąż napływali i ustawiali się w kolejce. Pierwsze efekty tych szczególnych spowiedzi mają się pojawić w najbliższym wydaniu Dużego Formatu.

Mariusz Szczygieł w roli spowiednika

Anna Kamińska opowiadała za to, jak próbowała dotrzeć do prawd o Białowieży. Zbierając materiały do biografii Simony Kossak, powoli oswajała Puszczę Białowieską (która początkowo ją odstraszała), by w pewnym momencie z przekonaniem powiedzieć w jakimś wywiadzie: „kocham tę Białowież!”. Jej ostatnia książka, Białowieża szeptem jest efektem tego powoli rodzącego się uczucia do miejsca i jego mieszkańców.

Kamil Bałuk prowadzi spotkanie z Anną Kamińską

Ilonę Wiśniewską zachwyciła zimna Północ. Tam znalazła swój nowy dom i wielu oddanych przyjaciół. Na słonecznej łące opowiadała o chłodzie i polarnych nocach, oraz o ludziach, którzy potrafią być ciepli i serdeczni nawet wobec nieznajomych. Po raz pierwszy, w Miedziance właśnie, trzymała w rękach swoją nowowydaną książkę o Grenlandii, Lud.

Karolina Sulej zaś dzieliła się swoją fascynacją Coney Island.

Ilona Wiśniewska odpowiada na pytania Olgi Gitkiewicz

Wszystkie spotkania z autorkami i autorami oscylowały wokół miejsc – ich znaczeń, historii, prób oswajania, przemieszczania się między nimi – oraz ludzkiej tożsamości, której miejsca i krajobrazy są istotną częścią.

Olga Tokarczuk z pasją opowiadała o swojej „bazie”, czyli domu w Kotlinie Kłodzkiej i stopniowo odkrywanej historii Dolnego Śląska, zamaskowanej przez nowe polskie nazwy miejsc. Z Karoliną Sulej rozmawiały o zmieniających się krajobrazach językowych (gdy nazwane oznacza poznane, a język ma moc stwarzającą), związkach człowieka z przyrodą i konieczności jej ochrony, o podróżowaniu oraz budowaniu własnej tożsamości w dzisiejszym świecie. Są to też tematy, które Olga Tokarczuk porusza w swojej twórczości, więc naturalnie przeplatały się z wątkami z Domu  dziennego, domu nocnego, Opowiadań bizarnych oraz Biegunów.

Filip Springer otwiera spotkanie z Olgą Tokarczuk

Pisarka zdradziła, że obecnie pracuje nad książką eksperymentującą z tożsamością – chce się przekonać, czy da się snuć opowieść czyniąc narratorem neutralne płciowo ja (jak w Masce Stanisława Lema: „stałom, widziałom, weszłom”).

Olga Tokarczuk i Karolina Sulej

Podczas spotkania z Olgą Tokarczuk kościół był wypełniony do granic możliwości. Ludzie siedzieli na każdym dostępnym skrawku podłogi, pod ścianami, między czyimiś kolanami. Co budujące – atmosfera była bardzo życzliwa, przynajmniej ja nie zauważyłam żadnych incydentów. Ludzie z uśmiechem przesuwali się jeszcze o kawałeczek, by wykroić kilka centymetrów dla nowoprzybywających.

Tłumy w kościele podczas spotkania z Olgą Tokarczuk

Zrobiłabym lepsze zdjęcie, żeby pokazać ten nabity kościół, ale z lewej strony przytulałam się do miłej blondynki, z prawej do kolan jakiegoś pana, za oparcie mając czyjś plecak i nogi chowając pod plecakiem pani przede mną – i nie chciałam nadużywać ich uprzejmości i wiercić się. Wolałam słuchać słów pisarki.

Olga Tokarczuk podkreślała, jak ważne są zmiany perspektywy – w podróży, w patrzeniu na pejzaże. Zmieniając perspektywę doświadczamy nieoczywistości świata, w którym żyjemy. To podejście jest bardzo bliskie Adamowi Robińskiemu, który w Hajstrach pokazał, jak inne spojrzenie na znane miejsce potrafi przesądzić o jego atrakcyjności. Podczas swojego wykładu o przyrodopisarstwie opowiadał o fascynacji Szlakami Roberta Macfarlane’a, który ma wyjątkowy dar patrzenia i dostrzegania. Podał też wiele przykładów innych książek, które inspirowały go do wędrówek i autorów, od których uczył się pisania o naturze – wśród nich wymienił Igora Newerlego, zapalonego kajakarza, oraz Bohdana Czeszkę, którego nazwał polskim Thoreau.

Przekornie przekonywał też, że coś takiego, jak „przyrodopisarstwo” nie istnieje, twierdząc, że fabuła z naturą w tle nie wystarczy, by umieszczać książki w jednej kategorii. Na potwierdzenie swoich słów zaprezentował całkowicie różne od siebie tytuły. Choć jego wykład był drobiazgowo przygotowany, przypuszczam, że bardziej zachęcił słuchaczy sięgnięcia po cytowane przez siebie książki, niż przekonał ich do swojej tezy.

Wykład Adama Robińskiego o nature writing, czyli przyrodopisarstwie

Chętni mogli obcować z pejzażem na sposób Roberta Macfarlane’a. Podczas spaceru plenerowego z czytaniem Szlaków, które w Miedziance miały swoją premierę, zdejmowali buty, by tak, jak autor, iść boso doświadczając „zaczesania krajobrazu” i „zwrotnego działania dotyku”.

Spacer ze „Szlakami” Roberta Macfarlane’a
Natura i literatura

W Miedziance związki natury z literaturą są bardzo widoczne. Samo piękne otoczenie Rudaw Janowickich jest istotną częścią tego festiwalu. W tym roku organizatorzy zadbali o to, by uczestnicy mogli jeszcze bardziej się nim cieszyć.

Widok z Miedzianej Góry w Miedziance

Filip Springer, czytając urywki swojego reportażu, prowadził czytelników z Janowic Wielkich do Miedzianki drogą, którą bohaterowie jego książki zjeżdżali zimą na sankach.

Spacer z Filipem Springerem szlakami jego książki

Stanisław Łubieński (Dwanaście srok za ogon) już o siódmej rano wyruszał z chętnymi podglądać okoliczne ptaki. W sobotnią noc pisarki i pisarze rozsiedli się w różnych punktach wzgórza, by przy małych lampkach czytać na głos fragmenty książek.

Zmierzch nad Miedzianką

Podczas spotkań z Anną Kamińską i Iloną Wiśniewską uczestnicy siedzieli na łące, z widokiem na górskie „Cycuchy” (Sokolik i Krzyżna Góra w paśmie Rudaw Janowickich).

Spotkanie na łące z Anną Kamińską…
… oraz z Iloną Wiśniewską (a w tle Kamil Bałuk)

Paweł Nowak oprowadzał po nieistniejącej Miedziance. W tym roku zorganizowano również strefę dla dzieci, gdzie Robb i Ania Maciąg prowadzili warsztaty dla dzieci, podczas gdy ich rodzice mogli wziąć udział w spotkaniach autorskich (strefa dziecięca to coś, czego bardzo brakowało w zeszłym roku i zdecydowanie można by pomyśleć o jej rozbudowie). Dzieciaki poszukiwały śladów dawnej Miedzianki, porównując stare zdjęcia ze stanem obecnym. Z tego, co obserwowałam, dorośli, którzy zdecydowali się dołączyć, również świetnie się bawili podczas tej swoistej gry w ciepło-zimno, przeżywając własne olśnienia i momenty „aha!”.

Paweł Nowak opowiada o Miedziance w miejscu dawnego kościoła ewangelickiego

Podczas festiwalu można było też wraz z geologami z Uniwersytetu Warszawskiego poszukiwać minerałów, obejrzeć spektakl teatru Klancyk! z Olgą Gitkiewicz i koncert Mariusza Szczygła z Res Factum, wystawę Małgorzaty Koniecznej (Wycinki w termosie) oraz Krzysztofa Masiewicza z planszami z komiksu o komisarzu Ueberschaerze w budynku starej szkoły, czy wziąć udział w reporterskim pub quizie, prowadzonym przez Kamila Bałuka albo kursie rysunku reporterskiego Jakoba Fällinga – oraz kupić koszulki i książki (np. nowy Zew włóczęgi Rebeki Solnit).

Wystawa Małgorzaty Koniecznej (Wycinki w termosie)
Miejsce i ludzie

MiedziankaFest trwał dwa i pół dnia (24-26 sierpnia). Tak jak podczas pierwszej edycji, większość spotkań miała miejsce w kościele katolickim, z browarem w Miedziance jako zapleczem gastronomicznym. Na szczęście dopisała pogoda, bo w przypadku deszczu problematyczne byłoby zorganizowanie spotkań autorskich w plenerze (nie było namiotów).

Kościół katolicki w Miedziance, główne miejsce festiwalu

Moja główna pomiedziankowa refleksja jest taka, że ten festiwal istnieje dzięki zaangażowaniu i życzliwości ludzi. I to go mocno wyróżnia. MiedziankaFest nie ma wielkich sponsorów, jest wciąż wydarzeniem kameralnym, które ma klimat studenckiego festiwalu (to komplement!) – swobodnego, robionego własnymi rękami przez ludzi z pasją.

Filip Springer z megafonem Kolei Dolnośląskich był niemal wszędzie i z zaangażowaniem pełnił rolę organizatora, autora, prowadzącego, konferansjera, fotografa, informacji turystycznej, sterującego ruchem – i pewnie jeszcze ze sto innych funkcji (nawet sam narysował festiwalową mapę). Podobnie dwoili i troili się Kamil Bałuk i Olga Gitkiewicz oraz inni organizatorzy.

Plac przed kościołem

MiedziankaFest to też fajny przykład na zaangażowanie lokalnej społeczności. Gdyby nie wsparcie proboszcza, który na czas trwania festiwalu zabrał z kościoła zawartość tabernakulum, pozwalając na zamienienie domu bożego w dom kultury, festiwal nie miałby się gdzie podziać. Członkowie rady parafialnej kościoła przygotowali dla uczestników ciasta i chleb ze smalcem, które można było kupić za „co łaska”, dokładając się tym samym do zbiórki pieniędzy na wymianę okiennic w kościele (dzięki zeszłorocznej zbiórce wymieniono drzwi).

Jarosław Mikołajewski spaceruje po Miedziance

Paweł Nowak mówił, że rolnicy, którzy na codzień na miedziankowych łąkach wypasają krowy, postanowili na tydzień przed festiwalem i na czas jego trwania przenieść zwierzęta na inne pastwiska, by uczestnicy spacerujący po Miedzianej Górze nie musieli omijać krowich placków. Szkoła w Janowicach Wielkich pozwoliła zamienić swoje boisko w pole namiotowe. Miejscowi taksówkarze za symboliczną opłatą wozili z Janowic do Miedzianki tych, którzy nie mieli ochoty wspinać się pod górę.

Droga z Janowic Wielkich

Uczestnicy mieli ogromny udział w tworzeniu atmosfery MiedziankaFest. Serdeczność, otwartość, życzliwość oraz poszanowanie dla przyrody (nie widziałam walających się w krzakach kufli po piwie) sprawiły, że w Miedziance wszyscy dobrze się czuli. I nie jest to wyłącznie moje zdanie, w podobnym tonie wypowiadali się inni festiwalowicze oraz zaproszeni autorzy i autorki. Podczas spotkań autorskich nikt nie cmokał z niecierpliwieniem, gdy dzieciom zdarzyło się hałasować, czy zapłakać, a zwierzęta były mile widziane.

Plakat MiedziankaFest na drzwiach starego browaru

MiedziankaFest pokazuje, że jeśli bardzo się chce, to da się czynić rzeczy, które wydawały się niemożliwe. Można opuszczone miejsca zapełnić ludźmi i tchnąć w nie nową energię. Cieszę się, że również tym razem mogłam być częścią tego unikatowego doświadczenia. Mam nadzieję, że festiwal zachowa swój magiczny slow klimat i już zaczynam czekać na kolejną edycję.

Znak w Janowicach Wielkich
(Visited 1 299 times, 1 visits today)