Za mój udany czytelniczy początek 2022 roku odpowiadają trzy kategorie: literatura faktu, fantasy i sci-fi dla dorosłych oraz fantasy dla dzieci oraz. Właściwie każdą z prezentowanych niżej książek mogę jak najbardziej polecić!
Literatura faktu
W ciemnej dolinie. Rodzinna tragedia i tajemnice schizofrenii – Robert Kolker
- przeł. Jan Dzierzgowski, Czarne, 2021
Historia Galvinów jest niemal nie do uwierzenia, ale W ciemnej dolinie to nie jest książka goniąca za sensacją. Robert Kolker opisuje losy rodziny, którą mocno doświadczyła schizofrenia, pokazując też, jaką pomoc kiedyś i dzisiaj oferuje w takich przypadkach psychiatria i medycyna. Z dwanaściorga dzieci Mimi i Dona u sześciu synów schizofrenia ujawniła się krótko po ich wkroczeniu w dorosłość. To wciąż jedno z najmniej poznanych zaburzeń psychicznych, które często budzi strach, zwłaszcza gdy człowiek w ataku psychozy może stać się realnym zagrożeniem dla siebie lub innych.
W l. 70 lekarze niewiele mogli zaoferować poza stałym lub czasowym pobytem na zamkniętym oddziale szpitala psychiatrycznego, intensywną farmakoterapią i elektrowstrząsami. I choć przypadek Galvinów – nietypowy z powodu dużej liczby blisko spokrewnionych osób z tym samym zaburzeniem – jest dla medycy cenny i posunął badania nad schizofrenią naprzód, to wciąż możliwości pomocy dla osób z nią są ograniczone. Nie znamy też dokładnych mechanizmów jej uaktywniania się. Patrząc na arcyciekawą historię badań w tym temacie opisaną przez Kolkera dochodzę do wniosku, że nawet jeśli wszystko ma swoją przyczynę, to niektórych z nich może nigdy nie uda nam się poznać.
Autor jednak nie skupia się tylko na stronie medycznej. Stara się z taktem opisać ludzi, którym to ciężkie doświadczenie odebrało to, co mieli najcenniejszego – złudzenie bycia szczęśliwą rodziną, śmiało śniącą swój amerykański sen. W pewnym momencie już nie dało się dalej udawać, że wszystko jest w porządku. Ale czy kiedykolwiek stuprocentowo było? Oprócz schizofrenii rodzina mierzyła się też z innymi problemami, których rodzice nie dostrzegali lub celowo ignorowali.
To zazębianie się traum, wychowania i zaburzeń psychicznych jest osią opowieści, która w pewnym momencie nieuchronnie zaczyna krążyć wokół pytania o powody, dla których losy Galvinów potoczyły się tak, a nie inaczej. Bardzo trudno jest napisać taką książkę bez ulegania pokusie wydawania sądów i wskazywania palcem. Autorowi w większości się to udało, choć mimo wszystko lektura pozostawiła u mnie nieprzyjemne wrażenie – raczej wyczytane między wierszami – obwiniania Mimi, czyli matki, o wszystko co złe, przy jednoczesnym minimalizowaniu wpływu ojca. Dużo żalu jest wobec niej w opowieściach dzieci o domu i ten żal zaczyna się zlewać z szukaniem przyczyn zaburzeń.
Pomimo tego zarzutu książkę polecam, bo autor z bardzo dużą wprawą łączy wiele wątków, rozszyfrowując skomplikowaną i jedyną w swoim rodzaju historię, w taki sposób, że daje radę utrzymywać uwagę czytelnika na mniej więcej równym poziomie przez długi czas, co przy tym poziomie złożoności tematu jest nie lada osiągnięciem.
Wojenka. O dzieciach, które dorosły bez ostrzeżenia – Magdalena Grzebałkowska
- audiobook, czyt. Magdalena Cielecka, Agora, 2021
W opowieściach o II wojnie światowej i innych konfliktach dzieci niestety gdzieś się gubią. Wspomina się o nich zdawkowo albo opowiada o ich losach kolektywnie. Jednak w indywidualnym wymiarze każda wojna to nagromadzenie tragedii pojedynczych ludzi. Magdalena Grzebałkowska zebrała historie osób, które w tamtych latach miały po kilka-kilkanaście lat i „nie zdążyły dokończyć dzieciństwa”. O swoich przeżyciach w czasie wojny oraz po niej opowiadają dzieci – teraz już dorośli – zesłane do łagrów, umieszczone w sierocińcach, ukrywające się u obcych, włóczące się z Armią Czerwoną i AK, przyłączające się do konspiracji, wywiezione na roboty przymusowe do Niemiec… Żydzi, Polacy, Ukraińcy, Rosjanie, Japończycy, Hiszpanie… Jest też opowieść Niklasa Franka, syna Hansa Franka, generalnego gubernatora na ziemiach okupowanych, o tym, jak jego rodzina opływała na Zamku Królewskim na Wawelu w luksusy zrabowanych dóbr i o tym, ja musieli sobie radzić po tym, jak Franka stracono w Norymberdze.
W książce widać ogrom detektywistycznej pracy, dzięki której udało się dotrzeć do tych historii. Zebranie ich razem być może na jakiś czas uchroni je przed zakurzeniem się w archiwach, rozpłynięciem w niebycie. Ach, no i już na wstępie autorka rozprawia się narodowym mitem, jakoby przed 1 września 1939 r. uczniowie szykowali się na rozpoczęcie roku szkolnego, który wybuch wojny im uniemożliwił. Nie jestem fanką reportażu prasowego w długiej formie książkowej, ale tutaj takie rozwiązanie dobrze się sprawdza. Achronologia, dawkowanie ich kawałkami i przeplatanie osobistymi refleksjami autorki sprawia, że emocjonalny ciężar tych opowieści jest nieco łatwiejszy do udźwignięcia. Reportaż o babci Władzi, osobistej babci Magdaleny Grzebałkowskiej – znakomity!
Obsesja piękna – Renee Engeln
- audiobook w oryginale (Beauty Sick), czyt. Teri Schnaubelt, HarperAudio, 2017; wydanie polskie: przeł. Maja Komorowska, W.A.B, 2021
Podobno każda kobieta doskonale pamięta moment, kiedy po raz pierwszy zaczęła być naprawdę świadoma swojego wyglądu – i to w negatywny sposób. Najczęściej dzieje się to w dość młodym wieku, a przyczyną jest czyjś komentarz. To moment przykrego uzmysłowienia sobie, że istnieją jakieś standardy, których nasze ciało nie spełnia lub nie spełniało wcześniej. Obsesja piękna to książka, którą warto przeczytać, żeby zrozumieć, jak nasza kultura, narzucając kobietom wyśrubowane, niespełnialne standardy wyglądu, realnie je krzywdzi i dlaczego, nawet jeśli zdajemy sobie sprawę z iluzoryczności „kanonu piękna”, to nie jesteśmy w stanie całkowicie zignorować tych społeczno-kulturowych oczekiwań.
Ostatnimi czasy świadomość w tym temacie rośnie, ale nadal jest mnóstwo do rozmontowania. Dla osoby, która ma za sobą feministyczne lektury, Obsesja piękna nie będzie objawieniem, ale pozwoli sobie przypomnieć, że nawet jeśli my doskonale wiemy, że wizerunki kobiecych ciał w mediach nie mają nic wspólnego z rzeczywistością, to są całe rzesze kobiet, dla których mimowolne porównywanie się do tych ideałów jest źródłem autentycznego cierpienia. Nie bez powodu w oryginale autorka pisze o „beauty sickness”, czyli chorobie, a nie obsesji.
Na szczęście, poza opisywaniem stanu faktycznego, Renee Engeln idzie też dalej. Dla mnie najbardziej wartościowe były te fragmenty, w których autorka objaśnia dlaczego, z behawioralnego i psychologicznego punktu widzenia, sama świadomość medialnych manipulacji nie wystarczy, by się „uzdrowić”; dlaczego rezygnacja z pewnych zabiegów urodowych nie jest niekiedy wyłącznie kwestią indywidualnego wyboru; dlaczego afirmacje typu „kocham swoje ciało” nie działają, a kampanie reklamowe w stylu „każda z nas jest piękna” mogą przynieść więcej szkody niż pożytku. Pokazuje też, co robić w zamian.
Nie twierdzę, że ta książka zmienia życie – choć na pewno są osoby, dla których tak będzie. Oryginał został wydany w 2017 roku i przydałoby się jego uzupełnienie, zwłaszcza poszerzające obserwacje na temat social mediów. Uważam jednak, że to wartościowa pozycja dla nastolatek i młodych kobiet. Również dla starszych, które mają kompleksy na punkcie wyglądu lub którym wciąż, mimo wysokiej świadomości, zdarza się zmagać ze swoimi i cudzymi oczekiwaniami dotyczącymi wyglądu. Autorka nie daje złudzeń, że kiedykolwiek się ich pozbędziemy, ale podsuwa strategie, jak sobie z tym radzić.
Fantasy i sci-fi dla dorosłych
Listopadowe porzeczki – Andrus Kivirähk
- przeł. Anna Michalczuk-Podlecki, Wydawnictwo Literackie, 2021; pierwsze oryginalne wydanie: 2000
Andrus Kivirähk jest jednym z najbardziej znanych współczesnych pisarzy estońskich. Jego bestsellerowe Listopadowe porzeczki to świetnie napisana groteskowa zabawa z estońskimi ludowymi podaniami i historią. Ironiczny realizm magiczny, w którym osobliwości poganiają cuda. Humor jest tu iście mrożkowski i bardzo czarny, i nie ma co liczyć na happy end.
Akcja rozgrywa się w ciągu trzydziestu listopadowych dni w małej estońskiej wiosce. Z kontekstu wynika, że to mniej więcej połowa XIX w., gdy Niemcy wciąż byli właścicielami ziemskimi w Inflantach. Wieś z powieści to wyjątkowo podłe miejsce. Biedna i odcięta od świata, a plagą dotkliwszą od niemieckich rządów jest tam podłość sąsiadów. Nieustannie trzeba pilnować chałupy i komory, bo przy byle sposobności inni zaraz coś z nich wyniosą. Po lasach i drogach snują się duchy, upiory i strzygi, gotowe porwać ludzi do piekła, a i sam diabeł czyha na ich duszę. Jednak sprytni chłopi potrafią sobie doskonale z nimi poradzić, zaprzęgając czarcie pomioty do pracy i szabrownictwa, nawet za cenę własnej duszy. Najbardziej okradany jest niemiecki folwark – zwłaszcza przez tych, którzy w nim pracują – będący zarówno obiektem pogardy, jak i źródłem łatwych łupów. To groteskowe otoczenie jest tłem dla równie absurdalnej, co smutnej historii miłosnej – rzeczy beznadziejnej w gałgańskim i pazernym świecie.
Dla mnie Listopadowe porzeczki to była jazda bez trzymanki. Uwielbiam teksty, które bawią się z czytelnikami, trzymają w niepewności co do tego, co się zaraz stanie i zaskakują nieoczekiwanym. I choć uwierał mnie poziom okrucieństwa, rozumiem, w jakim celu autor się nim posługuje. To książka dla osób, które lubią elementy fantastyczne, folklor oraz czarny humor posunięty do granic absurdu, pod którym kryje się filozoficzna przypowiastka o ludzkiej naturze.
Nigdziebądź – Neil Gaiman
- audiobook, czyt. Jacek Rozenek, przeł. Paulina Braiter, Wydawnictwo Mag, 2016; pierwsze oryginalne wydanie: 1996
Jedna z najbardziej znanych powieści Gaimana. W wyniku niespodziewanego spotkania Richard, przeciętny mężczyzna wiodący zwykłe i dość nudne życie, odkrywa, że pod Londynem, który zna, w kanałach i stacjach metra, kryje się równoległy, fantastyczny świat, zamieszkany przez anioły, potwory i niezwykłe plemiona, a ludzie potrafią tam rozmawiać ze szczurami. Osią fabuły jest klasyczny quest – wyprawa poszukiwawcza (motyw znany z wielu baśni i fantasy), w której Richard dołącza do niezwykłej dziewczyny imieniem Drzwi i jej osobliwych towarzyszy, a po piętach depczą im złoczyńcy z najgorszych koszmarów.
Znacznie staranniej niż postacie i fabuła jest tu zbudowany świat przedstawiony. To Londyn jest głównym bohaterem. Gaiman miał wspaniały pomysł na zabawę z topografią i nazewnictwem, które, gdy potraktowane dosłownie, a potem przepuszczone przez wyobraźnię autora, zaowocowało oryginalnymi, groteskowymi miejscami akcji. Czytałam wydanie uzupełnione po 20 latach przez autora o opowiadanie o płaszczu Markiza de Carabas i ma ono zauważalnie wyższy poziom niż powieść, co świadczy o tym, że Gaiman rozwinął się literacko, ale też wywołuje pewien smuteczek, że Nigdziebądź mogłaby potencjalnie być lepiej skonstruowaną powieścią. Ostatecznie była to dobra rozrywka, która dodatkowo zafundowała mi nostalgiczną podróż do czasów, gdy mieszkałam w Londynie. Nie raz i nie dwa uśmiechałam słuchając, jak twórczo autor przerobił miejsca, które znam.
Zdecydowanie jednak NIE polecam książki jako audiobooka w polskim tłumaczeniu, czytanego przez Jacka Rozenka. Nazwy własne są w przypadku tej powieści istotne, a lektor konsekwentnie je przeinaczał, większość z nich wymawiając niepoprawnie.
Piknik na skraju drogi – Arkadij i Boris Strugaccy
- przeł. Rafał Dębski; wyd. zebrane, Prószyński S-ka, 2021; pierwsze oryginalne wydanie: 1972
Jak już wspomniałam przy okazji Limes inferior Janusza Zajdla, zeszłowieczne sci-fi pisane przez mężczyzn z bloku wschodniego daje się poznać przede wszystkim po dwóch rzeczach: specyficznej manierze pisania (we współczesnej prozie inaczej ubiera się myśli w słowa) oraz spektakularnym braku kobiet w rolach innych niż drugoplanowe. Jeśli się pojawiają, to najczęściej w jednej z trzech ról: albo uwodzą albo matkują bohaterom lub też pełnią funkcję wyłącznie ozdobną. Właściwie nie mają żadnej siły sprawczej – losy świata i kosmosu zależą tylko od mężczyzn. Główny bohater zaś to najczęściej pokiereszowany życiowo, tudzież strzaskany emocjonalnie outsider. Cynik, który sam o sobie też nie ma najlepszego zdania, walczący z jednostkową i/lub systemową niesprawiedliwością. Często prowadzi wewnętrzne monologi quasi-filozoficzne (co nie znaczy, że nie są warte czytania, ale mogą nużyć). Dokładnie takiego bohatera tworzą Strugaccy.
To co wyróżnia Piknik na skraju drogi na tle innych powieści sci-fi, to koncepcja, że kontakt z pozaziemską cywilizacją był incydentalny, a ludzie nie potrafią pojąć, że wcale nie są w centrum zainteresowania kosmitów. Po kilkudziesięciu latach od wizyty Ziemianie wciąż czerpią z odwiedzin obcych legalne i nielegalne korzyści i mają nadzieję na ponowne odwiedziny. Badają i szabrują Strefy, czyli miejsca, w których grawitacja i środowisko uległy skażeniu po tym, jak wylądowali tam, a potem odlecieli kosmici. „Śmieci”, które pozostawili stają się dla ludzi cennymi, zaawansowanymi technologicznie zdobyczami, ale na wszystkich, którzy odważą się je wydostać ze Strefy czekają śmiertelne niebezpieczeństwa. Główny bohater, Red Schuhart, jeden z najlepszych plądrowników, przechodzi w trakcie powieści przemianę – od młodego, pewnego siebie cwaniaczka, do zgorzkniałego ojca, który jest gotowy świadomie wysłać innego człowieka na śmierć, byle podtrzymać jedyną nadzieję na odmianę losu własnego i swojej rodziny.
Chociaż Piknik na skraju drogi to w założeniu opowieść futurystyczna, czyta się to trochę jak zapiski z Czarnobyla z innej literackiej epoki. Miasto przyszłości jest dość siermiężne i przywodzi na myśl szare peerelowskie blokowiska. Wisi nad nim klimat Zimnej Wojny i komunistycznej beznadziei, gdzie każdy kombinuje jak może, żeby się nachapać, a bycie uczciwym to frajerstwo. Ostatecznie to opowieść bardzo smutna w swym wydźwięku, każąca zastanowić się nad tym, czy człowiek jest w swej naturze jest dobry i dlaczego właściwie miałby być lepszy lub ważniejszy niż jakakolwiek inna istota.
Piknik na skraju drogi czytałam w nowym, zbiorczym wydaniu Prószyńskiego pięciu powieści Strugackich – to sporych rozmiarów cegiełka, liczy ponad 900 stron.
Saga o Wiedźminie, tom 1-3 – Andrzej Sapkowski
- audiobook, czyt. zespół lektorów, wyd. Fonopolis / SuperNOWA, 2014-2018; pierwsze oryginalne wydanie tomów sagi: 1994-1996
Zainspirowana wielkim comebackiem Wiedźmina, wróciłam po 20 latach do sagi Sapkowskiego, tym razem w słuchowisku od Fonopolis i wydawnictwa SuperNOWA. Słuchowisko – potężne przedsięwzięcie z wieloma aktorami – jest wspaniałe, ale w swojej nieświadomości nie miałam zupełnie pojęcia, że zrealizowano tylko trzy tomy tzw. głównej sagi! Fonoplis w 2019 roku zawiesiło działalność i na razie nie ma widoków na kontynuowanie projektu przez jakikolwiek inny podmiot. To było bardzo rozczarowujące zaskoczenie i pozostałe dwa tomy będę musiała przeczytać w ebooku…
Widzę za to, jak bardzo po latach zmienił się mój odbiór tych książek w porównaniu z tym, jak podchodziłam do nich jako nastolatka. Teraz zapałałam sympatią, a nawet podziwem do Ciri (którą wcześniej wyjątkowo mnie drażniła), Yennefer wydała mi się mniej jędzowata, a sceny walk, choć napisane z polotem, mniej pociągające. Bardziej za to skupiałam się na warsztacie autora: konstrukcji wielowarstwowej fabuły, spisków i sieci powiązań między bohaterami. Delektowałam się też tym, jak każdy z głównych bohaterów ma swój osobny, rozpoznawalny głos, przejawiający się w języku. Absolutnym mistrzostwem w tej kategorii jest postać Milvy z Chrztu ognia. To też mój ulubiony tom, głównie ze względu na bohaterów – krasnoludów, wampira Regisa oraz Milvę.
Fantasy dla dzieci
Momo – Michael Ende
- przeł. Ryszard Wojnakowski, Mamania, 2021; pierwsze oryginalne wydanie: 1973
Ta książka ma ten urok dziecięcej klasyki, którą kochamy za to, jak opowiada historie. Umieściłabym ją na półce gdzieś między Małym Księciem, Pippi a Tajemniczym Ogrodem, ale wcale też nie tak daleko od Narnii. Jej lektura wciągnęła mnie bez reszty i choć książka została napisana 50 lat temu jej przesłanie jest wciąż aktualne – może w dobie różnych pożeraczy czasu jeszcze bardziej zmusza do zastanowienia, na co i komu go poświęcamy. Ale to przede wszystkim wspaniała, slow opowieść, która trafia do serc dzieci i dorosłych.
Momo, mała dziewczynka, zjawia się nie wiadomo skąd. Choć wygląda biednie i niepozornie, ma ogromny dar – potrafi słuchać, jak nikt inny i z miejsca zjednuje sobie ludzi. Staje się dobrym duchem społeczności; lgną do niej dorośli i dzieci, które w jej towarzystwie najwspanialej się bawią, puszczając wodze fantazji. Ale pewnego dnia coś się zmienia – pojawia się coraz więcej smutnych dzieci, dla których rodzice przestali mieć czas. Dorośli jeden po drugim padają ofiarą szarych panów, którzy podstępem im ten czas zabierają. Teraz wszędzie nerwowo się śpieszą, zmęczeni i nieobecni, a dzieci, zasypywane gadżetami, które mają je zająć, zapominają, jak się naprawdę bawić. Tylko Momo potrafi przejrzeć zamiary szarych panów, a oni nie będą chcieli jej pozwolić zniweczyć swoich planów…
Powieść Ende przeniosła mnie do dzieciństwa – patrząc z perspektywy dziecka współodczuwałam z małymi bohaterami. Ale sama jestem teraz rodzicem i widzę, jak dużo ta książka może też dać dorosłym, bo łatwo da się ją przełożyć na współczesność. Co więcej, szarzy panowie mają teraz do nas dostęp łatwy jak nigdy wcześniej – co najmniej jeden złodziej czasu siedzi każdemu dorosłemu w kieszeni (tak, myślę o smartfonach).
Michael Ende miał niezwykły talent opowiadania. Momo to dzieło niezwykłej wyobraźni, mądra, urzekająca historia, pełna trafnych obserwacji, napisana w subtelny sposób. Jeśli czas jest tak cenny, to warto go przeznaczać na takie książki. Trafia do zbioru moich ulubionych książek.
Saga Smocza Straż, tom 3-4 – Brandon Mull
- przeł. Rafał Lisowski, Wilga, 2020-2021
Brandon Mull jest autorem Baśnioboru – cudownej, pomysłowej serii fantasy middle grade (czyli dla dzieci w wieku mniej więcej 9-12 lat), której Smocza Straż jest dynamiczną kontynuacją. Moje serce zostało w Baśnioborze, ale nowa seria (której piąty tom jest jeszcze w przygotowaniu) jest po nim całkiem dobrym pocieszeniem.
Głównymi bohaterami jest ponownie nastoletnie rodzeństwo, Kendra i Seth Sorensonowie, którzy starają się powstrzymać niegodziwe magiczne siły przed zniszczeniem ludzkiego świata. By tego dokonać muszą przede wszystkim pokonać własne ograniczenia i strachy. Mają całą plejadę fantastycznych towarzyszy, z których moimi ulubionymi są spragnieni złota, jedzenia i rozrywki, pełni niepodrabialnego uroku satyrowie oraz „obecność” z 4. tomu., która przyjmuje postać nierozgarniętego, ale absurdalnie lojalnego golema imieniem Reggie.
Tom 1. i 2. Smoczej Straży obfitują w nagłe zwroty akcji i kończą się potężnymi cliffhangerami. Tempo tomu 3. jest wyraźnie wolniejsze, a książka momentami się dłuży. Za to w tomie 4. najważniejsza jest intryga i kluczowa dla powodzenia misji bohaterów zagadka do rozwiązania. Autor pełnymi garściami czerpie z mitów, legend i podań, by sprowadzić na karty książek niezliczone magiczne stworzenia – za to go podziwiam, bo jego pomysły zdają się być niewyczerpane. Zaczął mnie jednak mocno uwierać koncept więzienia magicznych istot, będących zagrożeniem dla ludzi, jako jedynego słusznego rozwiązania. Chciałabym więc mieć nadzieję, że w finałowym tomie dojdzie do pokojowego rozwiązania, niedyskryminującego żadnej ze stron (tak, przejmuję się losami smoków).
Middle grade fantasy to mój sprawdzony sposób na kiepski nastrój i wszelkie zastoje czytelnicze. Jedni czytają w takich chwilach kryminały, inni romanse – a ja buduję sobie schronienie w świecie fantazji, w którym bohaterowie są dobrzy i z reguły niewinni i wychodzę, gdy jestem gotowa stawić czoła światu 🙂