„Motylu, ja bym ciebie szczęścia uczyć mógł / Tobie pył potrzebny kwiatów – mnie starczy pył dróg…” – pisał Jan Sztaudynger, miłośnik karkonoskich wędrówek, we fraszce zatytułowanej Nauka szczęścia. Myślę, że pod taką definicją szczęścia śmiało mógłby się podpisać Brytyjczyk Robert Macfarlane, autor Szlaków. Opowieści o wędrówkach, które właśnie ukazują się w Polsce.
Wielka Brytania pokochała Roberta Macfarlane’a, gdy swoim debiutem Mountains of the Mind (Góry. Stan umysłu) z 2003 roku przywrócił literaturę podróżniczą do łask. Macfarlane czerpie z tradycji wielkich poprzedników, jak Edward Thomas, Henry David Thoreau, czy John Muir i pisze o naturze nie w ujęciu przewodnikowo-turystycznym, ale z dużą erudycją i miłosnym oddaniem, czasem zabarwionym mistycyzmem, dając wyraz nieskomplikowanej radości, jakiej dostarcza mu wędrowanie i obcowanie z przyrodą. Szlaki, „trzecia pozycja z nieoficjalnej trylogii poświęconej krajobrazowi i ludzkiemu sercu”, są pierwszą książką Macfarlane’a wydaną po polsku. Nie trzeba jednak znać poprzednich dwóch, by po nią sięgnąć.
„Chodzenie jako forma poszukiwania sensu”
Macfarlane otwiera książkę baśniowym opisem zimowego samotnego spaceru w środku nocy zapomnianą ścieżką, by następnie w krótkim zarysie przedstawić historię powstawania dróg i związanych z nimi określeń. I choć autor zdaje sobie sprawę, że główne przyczyny, dla których ludzie wytyczali drogi są ściśle praktyczne (przejście pomiędzy dwoma punktami, pędzenie bydła), to najbardziej interesują go związki pomiędzy wędrowaniem, a stanem ducha i umysłu. Wędrowanie jest dla niego czynnością metafizyczną – przemierzając realny dystans drogi i mierząc z jej wyzwaniami, człowiek dowiaduje się prawdy o samym sobie, doświadcza wolności, zachwytu przyrodą lub po prostu ma czas na przemyślenia. Zdaniem autora, każda, nawet najbardziej prozaiczna wędrówka w plenerze może dostarczyć takich przeżyć – niekoniecznie trzeba iść na pielgrzymkę. Wystarczą otwartość i uważność.
Moją piętę od czubka dużego palca dzieli 29,7 centymetrów albo 11,7 cala. Jest to jednostka postępu, a jednocześnie jednostka myśli.
Macfarlane analizuje zależności, jakie istnieją między chodzeniem, a językiem – zwłaszcza określeniami oznaczającymi zdobywanie wiedzy (w języku polskim również funkcjonują „piesze” frazeologizmy, jak np. dochodzić do prawdy, ścieżka rozwoju, droga życiowa, drążyć jakąś kwestię). Opowiada o twórcach i naukowcach, dla których chodzenie stało się środkiem poznania.
Darwin podobno wytyczył wokół swojego domu trasę spacerową i miał zwyczaj rozstrzygać nurtujące go kwestie podczas kolejnych jej okrążeń. Po ukończeniu każdego kółka strącał laską jeden krzemień z ułożonego wcześniej stosu, a problemy zwykł dzielić na „trzykrzemieniowe” i „czterokrzemieniowe”, zależnie od tego, ile rund wymagało znalezienie rozwiązania. Ludwig Wittgenstein natomiast ukuł neologizm Denkbewegungen oznaczający „idee, które pojawiły się w umyśle na skutek poruszania się po ścieżce”.
Najważniejszym duchowym patronem Szlaków jest jednak Edward Thomas, angielski poeta i prozaik z początku XX wieku, którego wiersze opiewające rodzimy krajobraz weszły w skład kanonu brytyjskiej literatury. I choć poezja Thomasa jawi się jako sentymentalna, Macfarlane przedstawia melancholijne oblicze jej autora. Edward Thomas szukał w przyrodzie wytchnienia dla duszy. Przemierzając kolejne szlaki próbował wychodzić depresję, dojść do ładu z samym sobą. Trasa była jego terapią, a ukochany pofalowany krajobraz południowej Anglii – odbiciem jego własnych zagmatwanych myśli.
„Thomas myślał o sobie w kategoriach topograficznych”, pisze Macfarlane i twierdzi, że krajobrazy nas kształtują, stając się częścią naszej tożsamości: „Myślimy metaforami zaczerpniętymi z miejsc”. Tę romantyczną tezę wydają się potwierdzać niektóre życiowo-literackie przykłady. Wystarczy pomyśleć, jak np. Ota Pavel pisał o Berounce, rzece swojego dzieciństwa, albo Helen Macdonald o przebywaniu w miejscach, do których jeździła kiedyś ze swoim ojcem i próbach odnalezienia w nich równowagi po jego śmierci.
„To, że ścieżki przebiegają przez ludzi jest równie oczywiste jak to, że przebiegają przez miejsca”
Macfarlane wychodzi od historii zamiłowania Edwarda Thomasa do pieszych wędrówek i rusza w pierwszą podróż śladami jego kultowej książki, The Icknield Way, by, odbywszy wiele kolejnych lądowych i wodnych wypraw, powrócić do kredowych dróg południowej Anglii i zamknąć Szlaki quasi-biografią Thomasa.
Za cel eskapad Macfarlane stawia sobie przebycie starych i legendarnych tras, dopóki wciąż można je odnaleźć (stąd angielski tytuł książki, The Old Ways), a Szlaki są zapisem tych wędrówek i poszukiwań. Idąc przez kolejne kilometry, autor przedziera się również przez warstwy historii, rozmyślając o tysiącach mniej i bardziej anonimowych stóp, które przed nim wydeptywały te same drogi.
W każdej z podróży towarzyszy mu – fizycznie lub duchowo – jakiś mentor, od którego czerpie inspirację i uczy się drogi. Czasami jest to nauka bardzo konkretna, jak wtedy, gdy z Ianem Stephenem – poetą oraz doświadczonym żeglarzem – płynie przez wody Hebrydów Zewnętrznych wokół Sula Sgeir, niewielkiej, skalistej wyspy, na którą od stuleci co roku przybijają marynarze, by polować na pisklęta głuptaków. Lub kiedy wraz ze znawcą Himalajów, Jonem Micelerem i jego towarzyszami, przemierza szlaki pielgrzymkowe w Syczuanie prowadzące pod świętą górę buddyzmu, Minya Konka.
Raja Shehadeh pokazuje mu całkiem inne oblicze palestyńskich Wzgórz Golan – zdyskredytowanych przez brytyjskich pisarzy w XIX wieku. Z kolei wskazówki Patricka Arnolda okazują się bezcenne, kiedy Macfarlane razem z przyjacielem, Davidem Quentinem, wyrusza na Broomway – najbardziej niebezpieczną drogę Wielkiej Brytanii.
Relacja autora z przejścia tej drogi jest fascynująca. Broomway, pieszy szlak prowadzący przez Morze Północne wzdłuż wybrzeża Essex na wyspę Foulness, to droga-widmo. Istnieje tylko przez kilka godzin dziennie, podczas odpływu. Niegdyś miotły wbite w piasek co kilkadziesiąt metrów wskazywały bezpieczne przejście na wyspę (stąd nazwa szlaku). Obecnie, brak punktów zaczepienia dla wzroku sprawia, że bez dokładnego kompasu łatwo zboczyć z tej drogi z w morze. Dla tego, kto przed przypływem nie zdąży dotrzeć na ląd, Broomway błyskawicznie zamienia się w śmiertelną pułapkę. Niemniej jednak, po publikacji książki Macfarlane’a, w Wielkiej Brytanii nie brakło odważnych, wyruszających przez Morze Północne, by dokonać tego samego czynu, co autor.
Szlaki składają się nie tylko z opisów dróg, ale też z relacji ze spotkań z zapaleńcami, artystami, pielgrzymami, włóczęgami i różnej maści oryginałami. Macfarlane przedstawia czytelnikowi romantyków i idealistów (niepozbawionych wszak pewnej dozy pragmatyzmu) – wśród nich swojego dziadka – którzy poświęcili życie na poznawanie i rozsławianie ukochanych terenów. Podziwia ich pasję, determinację, wiedzę oraz głębokie odczuwanie natury. I kiedy tylko może, nawiązuje do nich.
„Idąc boso, człowiek wyczuwa kierunek zaczesania krajobrazu”
Szlaki są bardzo erudycyjne. Robert Macfarlane przeplata opisy swoich wędrówek cytatami z dzieł innych autorów i autorek, ciekawostkami historycznymi i przyrodniczymi. Swoje podróże zaś dokumentuje w iście kronikarskim stylu. Odnotowuje każdy napotkany po drodze okaz fauny i flory, wszelkie zmiany wiatru, pogody i barw nieba. Nie szczędzi fachowych informacji na temat geologii przemierzanych terenów. Od tej obfitości może zakręcić się w głowie, a laika szczegółowe wyliczenia nazw drzew i ptaków oraz inne ustępy brzmiące jak popis encyklopedycznej wiedzy mogą w pewnym momencie przytłoczyć.
Nie da się jednak zaprzeczyć, że Macfarlane’a droga nigdy nie nudzi. Ptak, pszczoła, kwiat, roślina, kamień, ukształtowanie terenu – każda drobna rzecz przyciąga jego uwagę i cieszy oko. Autor potrafi konstruować nietuzinkowe przyrodnicze porównania (a tłumacz wykazuje się sprawnością w ich przekładzie na język polski). Jednak umieszczenie wszystkich tych obserwacji w książce znacząco wpływa na jej objętość.
Szlaki to zdecydowanie powolna lektura – gawędziarska, meandrująca, zawracająca, momentami rozciągnięta, o niespiesznym tempie. Raczej do podczytywania po kawałku, niż do pochłonięcia na jeden raz. Dla czytelników, którzy lubią wielowątkowość, dygresje oraz boczne drogi (zresztą wpływ Macfarlane’a widać w Hajstrach Adama Robińskiego bardzo wyraźnie).
„Droga podsuwa kolejny naturalny krok”
W przekazie Macfarlane’a długie wędrowanie, choć zrozumiale wiąże się z wysiłkiem, wygląda mimo wszystko na proste. Nocowanie na mchu i w opuszczonych szałasach, kąpiele zimą w rzece, długie kilometry pokonane boso, dni spędzone na samotnych wędrówkach – w wykonaniu autora wydają się naturalne i niewymuszone. I być może takie właśnie dla niego są – Macfarlane raczej nie wspomina o komplikacjach na trasach, skupiając się bardziej na szansach, możliwościach i zachwytach.
Jednak ruszając w drogę, każdy z nas zabiera swoją głowę – a w niej własne myśli, czasem ciężkie. Oczekiwanie, że opuszczenie domu i długa wędrówka automatycznie uwolnią nas od problemów, jest niczym innym, jak marzycielskim eskapizmem. Edward Thomas był tego świadom i na szczęście Robert Macfarlane również zdaje sobie z tego sprawę. Co nie przeszkadza mu przekonywać, że jeśli tylko się na to otworzymy, krajobraz i natura będą „oddział[ywać] na nasze ciała i umysły, mocno się na nich odciskają[c]”.
Robert Macfarlane, Szlaki. Opowieści o wędrówkach, przeł. Jacek Konieczny, Wydawnictwo Poznańskie, Poznań 2018
(Wszystkie cytaty pochodzą z książki).
KONKURS – rozwiązany
Dzięki uprzejmości Wydawnictwa Poznańskiego mam dla jednej osoby egzemplarz Szlaków Roberta Macfarlane’a przed oficjalną premierą książki. Jak go zdobyć?
W komentarzach pod tym artykułem napiszcie o przebytej przez Was drodze, którą będziecie długo pamiętać – na plus lub na minus. Możecie pisać o wakacyjnych wyprawach, pielgrzymkach lub przymusowych pieszych wędrówkach, samotnych lub w towarzystwie – cokolwiek Wam w duszy gra. Nie musi być długo. Autor/ka najciekawszej wypowiedzi otrzyma egzemplarz książki.
Konkurs został zakończony! Jego rozwiązanie znajdziecie TUTAJ.