Szpadel Lize Spit zaczyna się jak kryminał. Jest tajemniczy list od dawnego przyjaciela i trup z przeszłości. Nie ma przyczyny ani okoliczności śmierci – do prawdy o nich dojdziemy długą, wyboistą drogą. Tytułowy szpadel budzi skojarzenia z narzędziem zbrodni i czekamy, aż, jak słynna strzelba Czechowa, zostanie użyty. Jednak wbrew temu, co zdaje się sugerować okładka oraz księgarniane kategorie, powieść Lize Spit nie jest kryminałem ani thrillerem. Szpadel to bolesna, momentami bardzo brutalna, książka o dojrzewaniu i okrucieństwach, do jakich mogą być zdolne dzieci. To również obraz osamotnienia i wewnętrznej degradacji człowieka po doświadczonej traumie, z którą nigdy sobie nie poradził.
Przyznam, że przez moment zastanawiałam się, czy przeczytać Szpadel. Pierwsze wrażenie sugerowało, że to kryminał (nie przepadam). Podrążyłam więc trochę temat. Zaintrygował mnie flamandzki rodowód autorki i takież realia, w których osadzony jest jej debiut. Doszłam też do wniosku, że z nazwisk belgijskich autorów i autorek kojarzę tylko jedno – Amélie Nothomb. Zdecydowanie za mało. Nothomb tworzy jednak po francusku, podczas gdy Spit pisze w języku niderlandzkim.
Dodatkowo, utrzymany w pełnym samozadowolenia tonie artykuł na blogu Das Mag, wydawcy Split, na temat tego, jak wspaniale udało im się rozkręcić sprzedaż tej książki brzmiał dla mnie jak swoista prowokacja. Z mojego osobistego doświadczenia czytelniczego wynika bowiem, że im bardziej nachalna kampania promocyjna, z tym bardziej „jednorazową” książką mamy do czynienia. Pomyślałam „sprawdzam” i zaczęłam czytać Szpadel. Już po kilku pierwszych rozdziałach cieszyłam się z powodów, które skłoniły mnie do sięgnięcia po tę książkę, jakiekolwiek by one nie były. Nie będzie przesadą, jeśli powiem, że Lize Spit zahipnotyzowała mnie.
„To coś między dziewczynami”
Dwudziestosiedmioletnia Eva dostaje niespodziewane zaproszenie na imprezę od Pima – dawnego przyjaciela z dzieciństwa. Odkąd wyjechała z Bovenmeer, rodzinnej wioski we Flandrii, nie utrzymywała z nim kontaktów. Dlaczego zdecydował się ją zaprosić? Czyżby naiwnie wierzył w to, że czas leczy rany?
Kiedy Eva dostrzega w kopercie zdjęcie Jana – zmarłego tragicznie przed kilkunastu laty brata Pima – wie już, że Pim się nie zmienił. Pod pretekstem wieczoru wspomnień o Janie, Pim zaprasza wszystkich do swojego gospodarstwa na otwarcie nowego, dochodowego interesu. Z jego listu bije zadowolenie i pewność siebie. Tymczasem w Evie wciąż żyją bolesne wspomnienia tego, co zaszło podczas spędzanych wspólnie wakacji w 2002 roku. Postanawia wrócić do Bovenmeer, by zemścić się na Pimie i na wszystkich mieszkańcach wioski, którzy swoją postawą sprawili, że tamto lato mogło się wydarzyć.
Przez całe dzieciństwo, Eva, Pim i Laurens, trzeci z paczki, byli praktycznie nierozłączni – „trzej muszkieterowie”. Pimowi i Laurensowi nie przeszkadzało, że rodzina Evy różniła się od ich własnych, a ona sama nie była taka, jak inne dziewczynki. Traktowali ją jak kumpla, a Eva poszłaby za nimi w ogień. Wydawało się, że zasada „jeden za wszystkich, wszyscy za jednego” będzie obowiązywać zawsze. Aż nadeszło dojrzewanie.
Początkowo myślałam, że na trwałej przyjaźni z Laurensem i Pimem jedynie zyskuję. Ale kiedy dziewczyny zaczęły ramię w ramię paradować po placu zabaw, mogłam tylko iść za nimi, nie obok nich. Patrzyłam na długie końskie ogony, które muskały to jedno, to drugie ramię, na palce bez brudu za paznokciami, na wąskie uda pod spódniczkami i wiedziałam: te dziewczyny całe swoje życie zadawały się z dziewczynami. Są świetnie oszlifowane. Ja nie, mój szpic jest tępy.
Eva zaczyna boleśnie odstawać. Jej dwaj koledzy mogą liczyć na siebie w nastoletnich zmaganiach, ona jest sama. Również z domowymi problemami i ciężarem opieki nad młodszą siostrą. Domową odpowiedzialnością, o której nie może nikomu powiedzieć. Pojawienie się w szkole nowej koleżanki, Elisy, wystawia przyjaźń muszkieterów na ciężką próbę. Każde z nich pragnie Elisy dla siebie, ale Eva w innym sensie niż chłopcy. Upragnione słowa dziewczyńskiej akceptacji, które od niej słyszy – „To coś między dziewczynami” – stają się początkiem końca.
„Również dzisiaj nie przysłano pomocy”
Szpadel bezwzględnie rozprawia się z różnymi kliszami. Sielankowa, położona na uboczu wioska okazuje się więzieniem, w którym fundamentem ludzkich relacji nie jest życzliwość, tylko plotka. Poza tym dominuje postawa „nic nie widziałem, nic nie słyszałem”. Cierpią na tym zwłaszcza dzieci, które, gdy nie mogą liczyć na własnych rodziców, nie mogą też spodziewać się pomocy od sąsiadów. Dorośli w powieści zmagają się z własnymi demonami i są, jak rodzice Evy, nieobecni w emocjonalnym życiu swoich dzieci.
Pozbawione mądrego przewodnictwa dzieci grawitują w stronę okrucieństwa. Szpadel, podobnie jak Władca much Williama Goldinga niszczy wiarę w szlachetność natury ludzkiej. Nie pozwala też zachować złudzeń co do niewinności nastolatków. Nawet ci z nich, którzy mieli zasady lub wątpliwości, ugną się pod presją grupy. Obawa przed odrzuceniem, zwłaszcza w małej, zamkniętej społeczności, jest zbyt silna. Nie jest to jednak okoliczność uniewinniająca, ponieważ również ci, którzy ulegli naciskom, wkrótce zaczynają z własnej woli grać według okrutnych, niepisanych reguł – albo dla zabawy, albo z chęci zemsty.
Nawet Eva, której chcemy współczuć, gdy staje się pionkiem w grze chłopców, zaczyna przyjmować ich metody, by odegrać się za swoje niepowodzenia. Lize Spit, podobnie jak Tomek Tryzna w Pannie Nikt pokazuje, że dziewczyny wcale nie są bardziej niewinne od chłopców. Potrafią być równie, a czasem bardziej niż oni, perfidne i cyniczne.
„Szukałam kiedyś informacji o czasie rozkładu wspomnień…”
Lize Spit wie, jak podsycać zainteresowanie czytelnika. Narratorką powieści jest Eva i śledzimy równolegle jej dwie historie. Towarzyszymy jej w drodze powrotnej do Bovenmeer, dowiadując się, co się z nią działo po 2002 roku oraz czytamy o jej dzieciństwie, próbując dociec, co się przydarzyło Janowi i dlaczego Eva wyjechała z wioski. Zaburzona chronologia opowieści utkanej z „kolaży dawnych wspomnień” intryguje. Język powieści jest bardzo obrazowy. Nie brak w nim sugestywnych opisów i metafor oraz celnych puent (w tym miejscu słowa uznania należą się też tłumaczowi).
Język ten jest zupełnie inny niż we wspomnianej Pannie Nikt, czy w Ma być czysto Anny Cieplak. Tam nastoletni bohaterowie mówią prosto i dosadnie; powieści są zapisem nastoletniego strumienia myśli. Evę natomiast cechuje uważność, autorefleksja i dojrzałe przemyślenia. Jak gdyby bohaterka przez te wszystkie lata, kadr po kadrze dokładnie odtwarzała w głowie to, co wydarzyło się w tamte wakacje, próbując ułożyć w sobie tę historię. I choć wydawać się może, że na zmianę z dorosłą Evą przemawia jej czternastoletnia wersja, to moim zdaniem, opowieść z 2002 roku snuje raczej wspomnienie Evy o niej samej.
Siła powieści słabnie w połowie. Narracyjne wątki zaczynają się powtarzać. Akcja posuwa się do przodu ospale, nużąc czytelnika, a bohaterowie stają się zbyt jasno określeni (zwłaszcza Pim). Dlatego książka spokojnie mogłaby być o jedną trzecią krótsza, nic na tym nie tracąc.
Pomimo tego mankamentu, powieść Lize Spit to udany, mocny debiut. Zapadająca w pamięć historia, która mogłaby wydarzyć się gdziekolwiek, również w Polsce. Pokolenie dzisiejszych trzydziestolatków odnajdzie się w powieściowym świecie „przed Windowsem 95 i po nim”, gry „Monopoly” i milejnijnej pluskwy.
Szpadel to historia kobiety, która, skrzywdzona jako dziecko, nigdy nie potrafiła odzyskać równowagi. Studiuje, pracuje, tworzy, ale emocjonalnie utknęła w lecie 2002 roku. Podczas gdy nastoletnia Eva wydaje się postacią z krwi i kości, dorosła Eva jest już tylko wydrążoną skorupą, w której chowa się trauma. Jest powściągliwa, wycofana, wypalona. Nie ma już w niej nawet wściekłości, która mogłaby wybrzmieć w finale. Pozostaje jedynie ból, przejmująca samotność i ciężar tajemnicy.
Lize Spit, Szpadel, przeł. Łukasz Żebrowski, Marginesy, Warszawa 2018
(Wszystkie cytaty pochodzą z książki)