Jeszcze się nie przyzwyczaiłam do tego, że Mikrotyki napisał Paweł Sołtys. Autor Mikrotyków to dla mnie od zawsze Pablopavo. Przez całe studia słuchałam Vavamuffin, później też Pablopavo i Ludzików i zasuwałam na koncerty, a w aucie jeździ ze mną jego płyta nagrana z Anią Iwanek i Praczasem. Jak mogłabym więc nie przeczytać Mikrotyków?
W Mikrotykach Paweł Sołtys rozwinął nowe skrzydła. W swoich opowiadaniach-wspomnieniach-impresjach ma więcej niż w tekstach piosenek przestrzeni na to, by opowiedzieć o ludzkich relacjach, o warszawskich ulicach i przemierzających je ludziach „pozornie nieskomplikowanych”.
Bo choć Paweł Sołtys trochę wyrósł ze stylistyki dawnego Pablopavo sprzed piętnastu lat, w której może zrobiło mu się za ciasno, to jego serce ciągle bije w rytmie Grochowa. I wciąż jest w nim mnóstwo otwartości na drugiego człowieka i wrażliwości społecznej. Możliwe, że z wiekiem coraz więcej.
Takie historie ścigają narratora Mikrotyków. W opowiadaniach Pawła Sołtysa jest czas zatrzymany, czas zapomniany, czas, który dla ludzi, „którzy nigdy nikomu się nie śnią” od lat stoi w miejscu. Jego książka utkana jest z przemijania i ze wspomnień – chcianych i niechcianych. Gdy wychodzą z ukrycia, z szuflad i zakamarków, czasem prześwietla je patos.
Świat Mikrotyków jest analogowy i nieśpieszny. Nie ma tu smartfonów, samolotów i SUV-ów. Są tramwaje i autobusy. Bary, bramy, kamienice i dzieciaki, które po szkole zamiast na angielski szły na szlugi, a potem kopać piłkę na łysym boisku. Fryzjerki, barmanki, drobne i większe cwaniaczki, osiedlowa pozerka, ludzie z jakimś społecznym defektem (którym czasem jest po prostu zbyt duża wrażliwość) i ci, którym powinęła się noga.
Tacy bohaterowie raczej nie pojawiają się w polskich książkach. Ostatnio spotkałam ich w Bałutkach Ewy Różyckiej, która z czułością patrzy na starszych ludzi i obserwuje, co zostało z dawnych miejskich cwaniaczków. Zwykli „ludzie ulicy” jakoś nie mają swojej reprezentacji w polskiej literaturze. Paweł Sołtys ma dla nich dużo empatii i szacunku, nie ocenia, daje im własny głos. Bardzo różny to obraz od pogardliwej Dysforii Marcina Kołodziejczyka.
W Mikrotykach nie ma zadęcia. Brak spektakularnych historii i wielkich karier. Są dawne zwiędłe marzenia, o których nie wiedziało się, że trzeba je podlewać, gdy był jeszcze na to czas. Życie, o którym nie wiedziało się, że jest przyszłością, która właśnie się dzieje i że nic lepszego niż to gorące lato i pierwsze pocałunki z Anką może się nie wydarzyć.
Żeby jednak nie kończyć tak pesymistycznie: Mikrotyki mają też przebłyski radości – ze zwykłych, codziennych spraw. Dostępnej tym, którzy potrafią dostrzegać, którzy chcą czasem „zakałapućkać się w patrzeniu”. Tej, którą czerpie się z brania życia takim, jakie jest.
*
ZAINSPIRUJ SIĘ to cykl, w którym dzielę się z Wami cytatami z przeczytanych książek. Dla przyjemności i dla refleksji. Może zachęcą Was do sięgnięcia po nowe lektury?
*
Niektóre historie się pamięta, a niektóre pamiętają ciebie i wyciągają rękę, żeby cię poddusić w najmniej spodziewanych chwilach.
Paweł Sołtys, Mikrotyki, Czarne, Wołowiec 2017